sierpnia 24, 2013

First Timer! - czyli w końcu wystartowałam w praskim parkrun

First Timer! - czyli w końcu wystartowałam w praskim parkrun

sierpnia 24, 2013

First Timer! - czyli w końcu wystartowałam w praskim parkrun

Tym razem będzie krótko i treściwie: raz - bo mowa o parkrun, czyli darmowym biegu na dystansie 5km (ach te niepozorne 5km!) organizowanym przez wolontariuszy, a finansowanym przez firmę Adidas (przynajmniej tak zrozumiałam) odbywającym się w przypadku Warszawy na terenie Parku Skaryszewskiego; a dwa - w końcu pobiegłam piątkę w miarę szybko i treściwie. 





Uzyskany przeze mnie wynik był czwarty wśród kobiet (na bodajże 25 startujących) i niższy od dotychczasowej mojej "życiówki" na tym dystansie o 2min 69s. Trochę to czwarte miejsce ostatnio na każdych zawodach, jakoś kurczowo się mnie trzyma, co z jednej strony stanowi motor do dalszego systematycznego trenowania, a z drugiej nieco irytuję, bo "kurczę, czemu do licha znowu to nieszczęsne czwarte miejsce... tak mało brakowało!" A tym razem naprawdę mało brakowało, bo tylko 9 s,  ale cóż. Nie ma co rozpaczać, tylko dalej sumiennie biegać, a jeszcze przyjdzie czas by triumfować. ;) 



W skrócie: 61 OPEN, 3 SW20-24 (kategoria wiekowa), 4 w klasyfikacji kobiet. Uzyskany czas: 23:39. (trasa bez atestu)



Przyznam, że mocno mnie podbudował ten bieg przed zbliżającym się ostatnim piątym etapem Pucharu Maratonu Warszawskiego (25km), jak również przed zbliżającym się wielkimi krokami Półmaratonem Iławskim. Co prawda dystans 5km to zupełnie co innego niż 25 km i półmaraton, ale czuję, że moja praca nie idzie na marne i mogę powalczyć o urwanie paru minut. 

Na koniec zachęcam wszystkich do wzięcia udziału w parkrunie jeśli odbywa się gdzieś w pobliżu, bo to naprawdę świetna inicjatywa, 5 km nie takie straszne, jak je malują. Odsyłam do stronki: PARKRUN

sierpnia 18, 2013

Specyfik na komary, trener strzelectwa sportowego klasy międzynarodowej i IV etap Pucharu Maratonu Warszawskiego (03.08.13)

sierpnia 18, 2013

Specyfik na komary, trener strzelectwa sportowego klasy międzynarodowej i IV etap Pucharu Maratonu Warszawskiego (03.08.13)

Tytuł trochę przydługi, ale w końcu w przyszłości zamierzam być długodystansowcem. Przechodząc jednak do rzeczy... Za mną już IV etap Pucharu Maratonu Warszawskiego, tym razem na dystansie 20 km. Ni to wielce dużo, ale też nie tak wstydliwie mało jeśli ma się dopiero roczny staż w swej biegowej "karierze". Zachowując jednak chronologię wydarzeń dnia dzisiejszego, zacznę od ciekawego spotkania, jakie miało miejsce, gdy czekałam na autobus jadąc na zawody. Otóż, zaczepił mnie pewien starszy pan pytając się, czy używałam kiedyś tego oto środka na komary (właśnie się nim smarował, a nazwy niestety nie zapamiętałam), a jeśli nie to poleca mi zakupić (ponoć niedrogi), gdyż polecił mu go pewien leśniczy i rzeczywiście działa, jak żaden inny. Początek rozmowy nieco nietypowy trzeba przyznać.  Ogólnie rzecz biorąc ten starszy pan wyglądał na typowego biegowego weterana (miał nawet na sobie taki plecaczek, jak na biegi ultra), więc byłam w zasadzie przekonana, że również wybiera się (tak rekreacyjnie) na te zawody co ja. I jak się okazało miałam po części rację. Wsiedliśmy razem do tego samego autobusu i nieco sobie pogawędziliśmy o bieganiu i nie tylko. I teraz uwaga: ten przesympatyczny pan okazał się być trenerem strzelectwa sportowego klasy międzynarodowej i wieloletnim głównym trenerem Polskiej Strzeleckiej Kadry Narodowej; swój pierwszy maraton przebiegł w wieku 65 lat (mega szacunek! kanapowcy - wstańcie!!!), a co niemniej godne podziwu (a nawet i czegoś więcej) dwa razy wygrał z rakiem. Na koniec spytał mnie, jaka jest definicja szczęścia według mnie - udzieliłam dosyć mętnej odpowiedzi (bo w sumie nieco mnie zaskoczył) - którą niekoniecznie warto się tutaj dzielić. Zaś odpowiedź tego przesympatycznego i budzącego głęboki szacunek trenera brzmiała mniej więcej tak: szczęście to umiejętność właściwego wykorzystywania sposobności/okazji, jakie napotykamy, ale też (co najważniejsze) stwarzanie samemu tychże sposobności i dążenie do realizacji w nich i poprzez nie. Na koniec życzył mi szczęścia w tym biegu (ja mu również) i nie tylko, a nawet się przedstawił, ale niechaj na tym blogu pozostanie on anonimowy. Generalnie doszliśmy do konkluzji, że najważniejsze to po prostu bardzo chcieć, bo wszystko zaczyna się od głowy i neurotransmiterów. Tak więc - "Nic nie zdarza się przypadkiem". ;) 

Jeśli zaś chodzi stricte o zawody, to przede wszystkim trasa kurzyła się od piachu przez co wyglądałam, jak człowiek pustyni (niestety zobaczyłam to dopiero w domu zerkając na siebie w lustrze - już teraz wiem dlaczego co poniektórzy z zainteresowaniem przypatrywali mi się w autobusie), poza tym, jak dla mnie trochę za gorąco, ale w sumie zawody i osiągnięty wynik mogę zaliczyć do udanych. Mały kryzys dopadł mnie na mniej więcej 17 kilometrze, ale pobiegłam w zasadzie tak jak zakładałam. A po biegu załapałam się jeszcze na darmowy masaż nóg (reklama i pozytywne rekomendacje dla Carolina Medical Center), który delikatnie mówiąc: był dla mnie bardzo bolesny, ale taki to już urok sportowych masaży i efektów biegania. Przede mną stali w kolejce i byli masowani członkowie klubu sportowego Warszawiaky - jak ktoś stojący za mną  trafnie określił "maszyny do biegania" i rzeczywiście słowa te idealnie odzwierciedlają ich poświęcenie dla swej pasji, a co za tym idzie, również wyniki: najlepszy z nich w IV etapie był Bartosz Olszewski (01:11:15 - co na takiej trasie jest niezłym wyczynem; zresztą nie zapomnę momentu, gdy dublował resztę na drugim okrążeniu - czułam się wtedy niczym biegająca mrówka zdeptana przez geparda), zaraz za nim niejaki Mateusz Baran (01:12:46), zaś na  trzecie miejsce zajął  Marcin Krysik (czas: 01:17:23).

Ja w swojej kategorii wiekowej ponownie zajęłam czwarte miejsce co daję mi również czwarte miejsce z czasem 1:48:42 w klasyfikacji po IV edycji. Średnio mnie to satysfakcjonuję, bo spadłam z trzeciego miejsca, ale 31 sierpnia ostatni bieg w ramach Pucharu, tak więc jest jeszcze jakaś szansa by trafić w pierwsze życiowe pudło. Ostatnio niestety musiałam zrobić najdłuższą od ponad roku przerwe w bieganiu (2 tygodnie), więc mam teraz tylko 2 tygodnie by znowu wejść w biegową formę i przygotować się do tych 25 km. Ale może to roztrenowanie wyjdzie mi na plus (tzn. jeździłam 2 tygodnie rowerem więc nie było to kanapowe roztrenowanie). Jak to zwykłam mówić - czas pokażę... ;)


sierpnia 01, 2013

(bez)Senne trailowe marzenia

(bez)Senne trailowe marzenia

sierpnia 01, 2013

(bez)Senne trailowe marzenia

Jedyne o czym marzę, jedyne o czym wciąż śnię
to buty trailowe Brooks Cascadia,
model 8, 7, a nawet i sześć...



Trochę niepoważny ten wstęp, ale temat wbrew pozorom traktujący o sprawach jak najbardziej istotnych w kwestii biegania, bo przecież dobre buty do biegania to podstawa. 
Zapewne każdemu kto już trochę tam truchta (a nawet i nie tak trochę) obiła się uszy marka Brooks Cascadia, a jeśli nie, to takie nazwisko, jak Scott Jurek z pewnością (dla tych niewtajemniczonych krótka wzmianka: Scott Jurek to "Legendarny ultramaratończyk, siedmiokrotny zwycięzca słynnego Western States (161km), dwukrotny zwycięzca Badwater Ultramarathon w Dolinie Śmierci (217km), triumfator 246-kilometrowego Spartathlonu rozgrywanego na trasie Sparta-Ateny czy wreszcie srebrny medalista Mistrzostw Świata w biegu 24-godzinnym promował w naszym kraju swoją książkę „Jedz i biegaj”" - cytat zaczerpnięty ze stronki: http://ergo-sklep.pl)

Moje pierwsze i jak na razie jedyne buty do biegania kupiłam w pewnym sensie przypadkowo (tzn. po odbyciu w sklepie testu sprawdzającego, jakiego rodzaju mam stopę, a co najfajniejsze, test ten obejmował też krótką przebieżkę na bieżni elektronicznej - moje pierwsze i jak na razie jedyne doświadczenie z tym cudnym wynalazkiem - dzięki czemu można było sprawdzić w których butach rzeczywiście wygodnie mi się biegnie), nie nastawiając się na żaden konkretny model, ani markę. Padło na Asisc Gel-Pulse 4, z których przyznam jestem bardzo zadowolona, jednak z przykrością muszę stwierdzić, że nie są to idealne (tak, wiem - ideałów nie ma) buty do biegania zimą z powodu zbyt małej amortyzacji pięty i braku konkretnej osłony z przodu (siateczka też jest bardzo cienka, dzięki czemu but jest przewiewny, co jednak zimą nie jest wskazane). A jako, że zima zbliża się (jeszcze co prawda nie wielkimi krokami) nieubłaganie, zaczynam powoli rozglądać się za butami trailowymi, bo nie ukrywam, że w przyszłe wakacje chciałabym też wystartować w Chudym Wawrzyńcu (by sprawdzić swój biegowy potencjał :P ) - nie żebym nastawiała się na jakiś wynik, ale będę już wtedy po pierwszym maratonie (miejmy nadzieje), więc i czemu nie pokusić się na taką przygodę, jak bieg 50+, lub 80+... Ale to jeszcze odległe plany, tak więc nie zapeszajmy. 

Wracając jednak do tematu butów Brooks Cascadia - skoro biega w nich sam Scott Jurek, to już samo to jest dla mnie bardzo pozytywną rekomendacją, plus wiele pozytywnych opinii jakie znalazłam o nich w necie - wszystko to sprawia, że poważnie przymierzę się do ich zakupu, choć wpierw będę musiała je przymierzyć w jakimś sklepie, bo nie wszystko złoto co się świeci, a poza tym szczytem głupoty byłoby dla mnie kupowanie butów (I TO JESZCZE DO BIEGANIA) przez internet bez uprzedniego powąchania choćby ich zelówki... 



Scott Jurek z lewej - pewnie biegnie w Brooks Cascadia ;)


Jeśli jakiś posiadacz tychże butów przypadkiem przeczyta ten o to wpis, byłabym wdzięczna za jakąś rekomendację na temat Brooksów. Oczywiście doświadczenia z użytkowania innych butów trailowych również są bardzo mile widziane. :) 
Copyright © Szanuj pasję , Blogger