marca 26, 2018

Relacja z 13.PZU Półmaratonu Warszawskiego. Szklanka do połowy pusta, czy pełna?

Za nami już 13.PZU Półmaraton Warszawski. To był niesamowity bieg. Rewelacyjna pogoda, świetna trasa i organizacja, tłumy kibiców i najbliżsi na mecie. No i naprawdę dobra dyspozycja dnia. Ale do pełni szczęścia jednak trochę mi zabrakło... 41 sekund.  Paskudne i niefortunne 41 sekund. 

 

Ale po kolei. W tygodniu przed Półmaratonem Warszawskim zdecydowanie zluzowałam z treningiem. W poniedziałek zrobiłam sobie wolne od jakiejkolwiek aktywności sportowej, we wtorek rano 13,5km rozbiegania, a po południu trening uzupełniający na siłowni (ćwiczenia z piłką gimnastyczną i sztangą, trochę core stabillity i rozciąganie, łącznie 50min); w środę wykonałam ostatni akcent na stadionie (tak zwana "zabawa biegowa", choć bardziej przypominało to trening rytmowy, tj. 10x2' na przerwie około 1'), gdzie tempo mocniejszych odcinków poniżej 4:20/km nie sprawiało mi problemu. Wpierw myślałam, żeby zrobić jakiś trening w tempie progowym (lub około półmaratońskim), ale obawiałam się, że stadion będzie jeszcze nieco oblodzony, więc wybrałam tę drugą mniej ryzykowną opcję. Poza tym uważam, że tego typu rytmy to bardzo dobry bodziec dla organizmu na parę dni przed biegiem. W czwartek około 11km luźnego rozbiegania, piątek wolny (odbiór pakietu startowego i ... zakup nowych butów do biegania, a dokładniej kolejnych Nike Zoom Pegasus 33 ... Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że była wyprzedaż). Swoją drogą straszna ze mnie gapa. Byłam pewna, że opłaciłam udział w tym biegu, ale coś mi się pomyliło i trochę się zdziwiłam i przestraszyłam, że nie było mnie na liście startowej w Biurze Zawodów na Stadionie Narodowym. Myślę sobie "ej, jak to możliwe?". Ale nic to. Dobrze, że można było jeszcze opłacić bieg, tylko szkoda, że tak straszliwie drogo. Widać gapiostwo czasem sporo kosztuję.
 W sobotę zrobiłam już tylko mały rozruch: 6,4km w tym przebieżki 6x100m. Potem cały dzień już odpoczywałam nie wychodząc z domu. Ładowałam węglowodany (zdrowe, prawie 0% słodyczy przez ostatnie 2 tygodnie przed biegiem!)  i oglądałam seriale i snookera. :) Obmyślałam też taktykę biegu i postanowiłam, że pobiegnę negative split (tempo narastające), a celem będzie złamanie 1:40. Przyszykowałam strój startowy, położyłam się przed 22, wyspałam umiarkowanie dobrze - nawet śniło mi się, że biegnę (od dłuższego czasu borykam się z problemami ze snem, a swego czasu nawet bezsennością, co zdecydowanie utrudnia mi regenerację, ale to osobny temat) i ... 

Dzień startu - relacja 

Obudziłam się około 6:30 (czyli tak naprawdę jakby godzinę wcześniej ze względu na zmianę czasu), o 7 wypiłam kawę i zjadłam śniadanie. Czyli tak standardowo na 3 godziny przed biegiem. Specjalnego zdenerwowania nie czułam, a bardziej radość, bo jednak Półmaraton Warszawski to takie prawdziwe święto dla biegaczy. :) Około 8:40 wraz ze swoim najwierniejszym kibicem udaliśmy się na miejsce startu. Już same tramwaje pełne biegaczy w niedzielny poranek sprawiały, że miałam pozytywne dreszcze. Wysiedliśmy na Moście Gdańskim, gdzie rozpościerał się widok na całe miasteczko biegowe, depozyty i setki biegaczy. Szkoda, że nie zrobiłam zdjęcia. Z rozgrzewką postanowiłam jeszcze trochę poczekać, bo choć słońce pięknie świeciło, to było jeszcze zdecydowanie rześko, a rozgrzewać się 40min to raczej bezsensu. Wizyta w TOI-u (na szczęście tylko jedna), trochę zdjęć, niecierpliwe spoglądanie na zegarek, aż w końcu zdjęłam z siebie ciepłe ubrania i w stroju startowym (i bluzie) zrobiłam rozgrzewkę: 2 km w tym przebieżki 3x100m. Tętno miałam dość niskie, nogi raczej "podawały". Słowem, czułam, że to jest dobry dzień na bieganie i życiówka jest na wyciągnięcie ręki...


Godzina 10. Wystrzał startera i powoli ruszamy.  Ustawiłam się między balonikami na wynik 1:45, a 1:40. Godzina 10:06 - przekraczam linię startu. Pierwszy kilometr bardzo się hamuję, co w sumie  też nie było specjalnie trudne z uwagi na tłum w jakim się biegło. W każdym razie nie parłam za wszelką cenę do przodu by wyprzedzać na tym etapie biegu - wszystko w swoim czasie. Wychodzi 4:56/km. Następne 6km planowałam biec tempem 4:44-4:47/km. Przyznam, że byłam tak skupiona na tempie biegu i tym, żeby się nie zagalopować, że między 2, a 4 kilometrem zastanawiał się po której stronie Wisły już jesteśmy i czy przebiegliśmy przez Most Gdański... Trochę wstyd dla osoby, która mieszka od urodzenia w Warszawie, ale bieganie czasem sprawia, że ma się klapki na oczach... :) W każdym razie byliśmy dopiero za Placem Wilsona, a po 5-tym kilometrze trasa prowadziła przez Most Gdański na stronę Praską. Niestety 5-ty kilometr był moim najwolniejszym podczas tego biegu z powodu dwóch dużych zatorów przy wbieganiu na most (trasa bardzo się zwężała na tym odcinku, a do tego było trochę pod górkę). Straciłam tutaj parę cennych sekund. Na moście, jak to na moście - wiało, ale dla odmiany było też delikatnie z górki. Starałam się jednak zbytnio nie rozpędzać, żeby nie "nabić" sobie czworogłowych uda, co mogłoby się źle odbić w drugiej połowie biegu. Trzymałam średnie tempo 4:47/km do 7-ego kilometra, po czy weszłam w trzecią fazę biegu. Następne 7km planowałam biec średnio po 4:40-4:44/km. Według Garmina wyszło 4:41/km, ale niestety GPS cały czas mylił się o jakieś 100-150 metrów, co w rezultacie przyczyniło się tego, że nie osiągnęłam takiego czasu na jaki biegłam... Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że zegarek trochę mnie "oszukuję", bo trasa była oznaczona co 1km, więc wiedziałam, że jest tutaj pewna rozbieżność. Zdawało mi się jednak, że i tak biegnę z nawiązką... W każdym razie na 7-ym kilometrze nadal czułam się bardzo dobrze. Wbiegliśmy w ulicę Namysłowką, a później w prawo w Ratuszową, gdzie trasa wiodła m.in pod Szkołą Podstawową nr. 258, gdzie pracuję. Ratuszową codziennie przemierzam chodnikiem idąc do pracy, jako nauczyciel, a teraz biegnę tędy ulicą półmaraton, jako biegacz - śmieszne uczucie. Wypatrywałam znajomych mi twarzy na punktach kibicowania, ale niestety nikogo nie zauważyłam. :P Swoją drogą na osobny temat zasługują też tegoroczni kibice. W tym roku była chyba ich rekordowa liczba na trasie, a miejscami tak głośno dopingowali, że aż bębenki w uszach pękały - ale nie żebym marudziła z tego powodu. Miejscami ze wzruszenia i emocji miałam, aż w łzy w oczach (ach ta natura wrażliwca). Na pewno w jakimś stopniu przyczyniła się do tego fantastyczna pogoda, ale mam nadzieję, że choć po części też sympatia dla biegaczy i ... biegactwa. :). Do 12-ego kilometra nadal trasa prowadziła po stronie Praskiej, a później przez Most Świętokrzyski. Przy Centrum Nauki Kopernik i Tamce było mnóstwo kibiców, w tym świetnie przebrana w stylu lat 70' (chyba?) grupka ludzi zapraszająca transparentami "W Białystoku będzie cieplej!) na Półmaraton w tymże mieście. Jakoś szczególnie zapadli mi w pamięci. :) W każdym razie wbiegliśmy na moje ukochane Powiśle. Na 14-tym kilometrze weszłam w trzecią fazę negative split - aż do mety tempo 4:33-4:40/km. Miałam tutaj mały kryzys i przez moment kłopoty z utrzymaniem tempa, ale udało mi się wejść we właściwy rytm. Biegniemy prosto ulicą Rozbrat obok mojej rodzimej ulicy Śniegockiej, aż do ulicy Górnośląskiej i mojego ogólniaka im.Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, a potem Hoene-Grońskiego, gdzie to przez ostatnie 5 lat truchtałam rano na Agrykolę (tą krótką uliczką przebiegłam pewnie z parę tysięcy kilometrów!) i prosto aleją Tomasza Hopfera obok ukochanego Stadionu na Agrykoli (oj, tutaj to już w ogóle zdarłam niejedną parę butów do biegania!). Swoją strefę kibica miała tutaj Fundacja Rak'n'Roll. Naprawdę dali czadu... :) Teraz w głowie cały czas przewodziła mi myśl, że jeszcze tylko kawałek ulicą Szwoleżerów, a później w lewo i długa prosta Wisłostradą, aż do mety. Nadal biegłam z rezerwą (oczywiście czułam zmęczenie i tętno dawno przekroczyło 170ud/min, ale nie odcinało mnie, jak np. na Półmaratonie w Wiązownej) i nie obawiałam się tego ostatniego odcinka, tym bardziej, że podobno miało wiać w plecy, co nad Wisłą jest błogosławieństwem... Prognozy się sprawdziły i ten kto zachował siły na ten etap biegu, ten miał pole do popisu. Czułam, że wyprzedzam naprawdę sporo osób i nie czułam się wyprzedzana, co na biegu jest zawsze budujące. Analizowałam tylko, czy lepiej zacząć finiszować na 17, czy 18-tym kilometrze, tak żeby mnie nie odcięło... I pewnie gdyby nie ta analiza i strach przed ryzykiem (organizm to mądra bestia i zawsze będzie się bronić przed cierpieniem i wychodzeniem ze strefy względnego komfortu), to by mi tych cennych sekund nie zabrakło... Przed mostem Poniatowskiego swoją strefę kibica miała grupa Adidas Runner - też było naprawdę głośno... :) Między 19, a 20-tym kilometrem trasa przebiegała przez tunel na Wisłostradzie. Ten odcinek wspominam rewelacyjnie.



W środku tunelu ustawiła się jakaś grupa ludzi stanowiąca naprawdę profesjonalny chór i śpiewali wzniosłe pieśni, co dawało epicki efekt. Setki biegaczy w tunelu, ciemno, chłodno, specyficzna akustyka - nogi same mnie niosły i znowu miałam dreszcze. A przy wybieganiu z tunelu kolejna niespodzianka. Prywatna grupka kibiców skandująca "Emi! Emi!"... Dzięki Wam za doping! :) Do mety już bardzo blisko.



Ostatni kilometr. Kolejni prywatni kibice (mojej siostry to nikt nie przekrzyczy!), najwierniejszy kibic i fotoreporter i ... Meta. Naciskam przycisk LAP (wg. Garmina ostatnie 7km z hakiem przebiegłam średnim tempem 4:36/km) i patrzę... czas 1h 40min 40 sekund. Tak, to pierwsza życiówka od 2015 roku... Mój najlepiej przebiegnięty półmaraton. Rewelacyjna trasa, wspaniali kibice, pogoda idealna. Ale te cholerne 41 sekund trochę odebrało mi radość z tego wszystkiego. Miało być 1h 39min... Za metą złapałam się parę razy za głowę z niedowierzaniem - "Jej, jak to możliwe? Czemu tak beznadziejnie ustawiłam ekrany w zegarku, że nie widziałam ile łącznie biegnę czasu (stoper!)?". To było na wyciągnięcie ręki. Tak bardzo do zrobienia. Mam wrażenie, że pobiegłam z ogromną rezerwą. Nie pozwoliłam sobie prawdziwie pocierpieć... W zasadzie po biegu nic mnie specjalnie nie bolało. Tylko trochę lewy bark... Dzisiaj, dzień po biegu czuję się jakbym wczoraj zrobiła jakieś nieco mocniejsze rozbieganie, a nie bieg o życiówkę. Wolne od treningu robię tylko z rozsądku, a nie ze zmęczenia... Mogłam wyciągnąć te 41 sekund na ostatniej prostej. Mogłam. Ale nie zrobiłam tego przez swoje gapiostwo. Wiem, że spokojnie stać mnie na wynik poniżej 1:40 w półmaratonie. Mam nadzieję, że w 2018 roku pobiegnę jakiś półmaraton na miarę swoich możliwości i ... dam sobie bardziej pocierpieć na trasie w imię życiówki... :) 

Dane z Garmina trochę się różnią od tych oficjalnych...

Podsumowując, to był (pomimo tych 41 sekund) bardzo dobry bieg. Zdecydowanie najlepszy mój start w Półmaratonie Warszawskim, jak nie najlepszy półmaraton w mojej ponad już 5-cio letniej przygodzie zwanej "biegactwem" ;). Właśnie dla takich chwil człowiek trenuję cały rok. 
Teraz już ostatnie 4 tygodnie do Orlen Warsaw Maraton. Ostatnia, najważniejsza prosta w przygotowaniach. W głowie mam już treningi jakie planuję zrobić przed tym startem, tak by dopracować aspekty, których nie dopracowałam przed Półmaratonem Warszawskim. Mam tu na myśli głównie długie biegi z narastającą prędkością. Bardzo przekonałam się do negative split i tak też zamierzam przebiec kwietniowy maraton. Zobaczymy co z tego będzie. :)



13.PZU Półmaraton Warszawski w liczbach:
Open: 2889/ 12474
Wśród kobiet: 194/ 3342
Kategoria wiekowa K20: 56/794
Kategoria pracownicy oświaty (kobiety): 18/ 112
Czas netto: 1h 40min 40 sekund

Mam nadzieję, że za rok również pobiegnę ulicami Warszawy w Półmaratonie Warszawskim. To naprawdę fantastyczny bieg. Ciężko opisać emocje, jakich doświadcza się na trasie - słowa to tylko namiastka. Kto trochę już biega lub w głowie świta mu myśl, żeby zacząć, niech się wiele nie zastanawia czy warto wziąć w nim udział. To pozycja wręcz obowiązkowa w biegowym kalendarzu! W moim na pewno. :)  

2 komentarze:

  1. Brawo!!! super gratulacje. To były świetne zawody. Mi także biegło się bardzo komfortowe i lekko. Piękna pogoda i dobrze przygotowana trasa pozwoliła na szaleństwo biegowe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki :) Trochę do pełni szczęścia mi zabrakło, ale to był dobry bieg :) Gratuluję Twojego wyniku! To już mocne bieganie! Naprawdę świetny czas :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Szanuj pasję , Blogger