czerwca 14, 2014
Zapomniałam napisać... że jestem już maratończykiem
No dobra, przyznaję się bez bicia - wcale nie zapomniałam i nosiłam się z tym, aby w ramach swego internetowego ekshibicjonizmu skrobnąć skromną notkę na ten temat, ale jakoś tak zwlekałam i zwlekałam, aż zrobił się czerwiec, a maraton był przecież 13 kwietnia, więc równo 2 miesiące temu (ależ ten czas szybko leci!).
Cóż, maraton jak to maraton - kurz, sól, ból, pot i masochizm w najczystszej postaci. Nie będę tutaj streszczać, jak to się przygotowywałam (mogę tylko powiedzieć, że całkiem solidnie), regenerowałam (tutaj wypadłam zdecydowanie gorzej), no i przede wszystkim, jak mi się biegło na poszczególnych odcinkach, bądź czy miałam ścianę na 30 kilometrze (w sumie to miałam wcześniej, a na tym etapie to już byłam w innym wymiarze biegania i wszechświata w ogóle).
Generalnie było ciężko. Popełniłam klasyczne błędy debiutanta - dałam się ponieść tłumowi i przez pierwsze 15-18 km naprawdę nogi mnie wręcz niosły, a jak to żółtodziób, miałam wrażenie (ba!jakieś dziwne przeświadczenie), że taki stan lekkości utrzyma mi się do... mety? No, może bez przesady, ale chociaż tego "mistycznego" trzydziestego kilometra. Niestety, tak się jednak nie stało, ale co by dalej nie zrzędzić...
W debiucie udało mi się złamać 4 godziny i w zasadzie powinnam się z tego cieszyć (ale czy którykolwiek biegacz jest w 100% usatysfakcjonowany ze swojego wyniku? Hm, to chyba pytanie retoryczne...), a dokładnie:
©by Pilar 2007-2014
|
Generowanie
0.0037810802459717 s |
W każdym razie uplasowałam się w pierwszej połówce (w sumie to połowie byłoby tutaj odpowiedniejszym określenie zważając na liczbę maratończyków) i było dla mnie ciekawym zjawiskiem - bardzo szybko się zregenerowałam. W zasadzie we wtorek już czułam się okej (nie licząc dwóch krwiaków na stopach), a w środę już poszłam na lekkie rozbieganie i naprawdę nie czułam już tego maratonu specjalnie w nogach (ani innych częściach ciała).
Teraz już wiem, że maraton to wcale nie dwa półmaratony i jeśli mam być szczera, to wcale mi się nie spieszy by robić "kolejną" życiówkę na tym masochistycznym dla mnie jeszcze dystansie.
No dobra... pewnie w przyszłym roku na jesieni pobiegnę maraton (tuż za męta obiecywałam sobie, że kolejny dopiero za 2-3 lata)...