września 13, 2021
Trochę spóźnione... Podsumowanie III-ego trymestru
Od porodu minęły już 2 miesiące, a ja nadal nie podsumowałam ostatniego trymestru swojej ciąży pod względem treningu, choć słowo trening nie do końca jest tutaj adekwatne, bo jak się okazało - ćwiczenie z dość pokaźnym brzuszkiem do łatwych nie należy. Ale i tak uważam, że w tym czasie byłam bardzo dzielna i aktywna do samego końca. Jeśli ktoś z Was jest ciekawy, jak wyglądała ta moja aktywność przez ostatnie 3 miesiące przed rozwiązaniem, to zapraszam do przeczytania tego posta. A tak na marginesie to... zaczynam go pisać mając naszą Kornelkę (śpi!) zawiązaną w chuście, bo nie bardzo da się ją odłożyć w ciągu dnia. Więc z mojej perspektywy zaczyna się to ciekawie... :)
Wkraczam w 40-sty tydzień ciąży - Pyza Warszawska |
Pamiętam, że pisząc podsumowanie swojego pierwszego trymestru, wspomniałam, że marzy mi się zrobić trening na nogi z ciężarkami 5kg w ostatnim tygodniu przed porodem i ogólnie "wymiatać" tego typu ćwiczeniami do samego końca. Rzeczywistość okazała się być jednak trochę inna - co nie oznacza, że gorsza. Wsłuchując się w swój organizm czułam, że moje ciało potrzebuje czegoś zupełnie innego i tego typu treningi nie są już mi dedykowane w tych ostatnich tygodniach. Stopniowo zmniejszałam intensywność swoich treningów i te które jeszcze parę miesięcy/tygodni wcześniej wydawały się "śmiesznie" łatwe i nudne, zaczęły być dla mnie w sam raz... :) Zeszłam z obciążeniem i kilometrażem swoich spacerów z kijkami (tempo też spadło!). Zamiast ćwiczeń wzmacniających, zaczęłam robić dużo więcej tych rozluźniających i oddechowych (tutaj jeszcze raz polecam kurs "Świadomy ruch i oddech do porodu" z Izabelą Dembińską - to była najlepsza inwestycja jaką poczyniłam dla siebie w czasie ciąży). Zamiast 7-10km z kijkami, wystarczało mi 6km. Ale co najważniejsze - naprawdę do niemal samego rozwiązania byłam aktywna i pomimo wielu gorszych nocy i dni (końcówka mojej ciąży przypadła na straszne lipcowe upały, co było dość uciążliwe - na pewno przyzna mi rację każda kobieta będąca w podobnej sytuacji).
Aby zachować chociaż minimum chronologii w tym wpisie, wspomnę, że pod koniec maja wybraliśmy się na nasz ostatni wspólny wypad z mężem (byłam wtedy chyba w 34-35 tygodniu ciąży). Tym razem padło na Mazury, a dokładniej Hotel Zamek Ryn. Myślę, że jeszcze tam kiedyś wrócimy, gdy Kornelka nieco podrośnie, bo sam hotel jest naprawdę super i ma też mnóstwo atrakcji dla dzieciaków... Trochę zabawnie, bo akurat trafiliśmy wtedy na Dzień Dziecka, który był tam organizowany i zamiast spędzić te ostatnie chwile we dwoje bez udziału dzieci, traf chciał, że hotel pełen był par z dziećmi, a co za tym idzie, wrzasku i dziecięcego chaosu. No cóż, trzeba się było już szykować mentalnie na nadchodzące zmiany. :P
Tuż obok hotelu znajduję się małe jezioro Ołów, które można okrążyć bardzo urokliwą trasą mającą nieco ponad 4km, co oczywiście uczyniłam (z kijkami :P ).
W maju mieliśmy już spakowaną torbę do porodu, prałam i prasowałam (teraz nie przychodzą mi do głowy takie pomysły!) ubranka, zamawiałam przez internet różne potrzebne (i mniej potrzebne) rzeczy do życia z maleństwem na pokładzie; i ogólnie rzecz biorąc starałam się naszykować na tę wielką zmianę w życiu, do której jak to wszyscy powtarzają, nie da się przygotować. I mają sporo racji!
W czerwcu już nigdzie nie wyjeżdżaliśmy, bo przecież każdy dzień, mógł być TYM dniem. Moje siły zdecydowanie słabły, brzuch utrudniał najprostsze czynności i nawet czytanie na sofie było męczące, bo każda pozycja po paru minutach stawała się niewygodna... W zasadzie najlepiej właśnie czułam się w ruchu, tylko, że dużo szybciej się męczyłam. Do południa miałam w sobie jeszcze trochę energii, ale po porannym wyjściu z kijkami lub sesji z położną, pójściem do sklepu i zrobieniem obiadu, robiłam się "dętką" i swoje musiałam odleżeć. Zastanawiałam się wtedy: "Jak ja zajmę się tym dzieckiem? Skąd ja będę mieć na to siłę...?" - co momentami mnie przerażało. Cóż, teraz już wiem, że te siły z czasem się pojawiają i pisząc te słowa, mam wrażenie, że obecnie mogłabym zacząć przygotowania do chociażby połówki Ironman'a, gdybym miała więcej czasu i przestrzeni na trening...
Jeszcze w środę 7 lipca zrobiłam 6km z kijkami, a w sobotę 10 lipca na świat przyszła Kornelka. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że to naprawdę był wyczyn. Ćwiczyć i chodzić mając w brzuchu dziecko ważące około 3kg, to nie jest łatwa sprawa, i tak sobie myślę, że miałam w sobie wielki upór i siłę, aby nie odpuszczać. Oczywiście doceniłam siebie dopiero po fakcie, bo wtedy wydawało mi się to takie zwyczajne. Także wszystkie ciężarne kobiety - doceniajcie swój wysiłek!
Chyba ostatnie wyjście z kijkami przed porodem... Wtedy jeszcze nie byłam tego faktu świadoma! |
Tak w telegraficznym skrócie wyglądał mój trzeci trymestr i przygotowanie do porodu. Niestety mój poród był bardzo ciężki i czułam potem swego rodzaju zawód, że mimo tak solidnego przygotowania mentalnego, fizycznego i w ogóle, okazał się być żywiołem, który w pewnym sensie mnie przerósł. Nie chcę przez to powiedzieć, że to wszystko co robiłam, aby być bardziej świadomą i przygotowaną na ile to możliwe na ból porodowy, nie miało sensu i ostatecznie na nic mi się nie przydało. Nie, to nie prawda. Ale tak, jak napisałam - poród to żywioł, a jak to z żywiołami bywa... Są nieobliczalne, nieprzewidywalne i "lubią" nas zaskakiwać. Ale to już raczej temat na osobny post, a mam mieszane uczucia, co do chęci dzielenia się tutaj przebiegiem swojego porodu, więc może na tym zakończę ten post. Nie brzmi to chyba zbyt optymistycznie, więc dodam jeszcze: kobiety są NIESAMOWICIE dzielne, że dają radę przez około 9 miesięcy nosić pod swoim sercem nowego człowieka. A potem jeszcze rodzą... Nieważne jaką drogą (naturalnie, czy przez cesarskie cięcie) - to i tak jest HEROICZNY wyczyn.
maja 07, 2021
Podsumowanie II trymestru, czyli słów kilka o treningowej ciężarówce
Zaraz skończę 31 tydzień ciąży, więc wypadałoby w końcu zabrać się za napisanie podsumowania mojego drugiego trymestru ciąży, bo jak tak dalej będę się ociągać, to jeszcze nie wyrobię się przed porodem! Co się zmieniło od 14 do 27 tygodnia? Czy nadal dzielnie trenowałam i ... biegałam? W jaki sposób zaczęłam przygotowywać się do aktywnego porodu i czy coś zmieniło się w moim podejściu do aktywności fizycznej w tym okresie?
11 i 27 luty :) |
1 i 29 marca :) |
11 kwietnia i 1 maja :) |
A co robiłam w dni kiedy nie chodziłam z kijkami?
Z czego jestem dumna i wdzięczna samej sobie z perspektywy przejścia przez czas II-ego trymestru?
lutego 11, 2021
Czy ciąża to "koniec świata" dla kobiety trenującej? NIE! - czyli podsumowanie mojego I trymestru
To trochę smutne, ale większość kobiet w ciąży unika aktywności fizycznej. Na szczęście powoli się to zmienia i rośnie świadomość tego, jak pozytywny może mieć ona wpływ na przebieg ciąży i powrót do formy po porodzie. Czy sam poród - z tym już różnie bywa, ale osobiście uważam, że aby urodzić dziecko drogami natury, trzeba mieć niezłą wydolność!
Od razu zaznaczę, że nie chce tym postem nikogo negatywnie oceniać. Moim celem jest próba zachęty chociażby kobiet z mojego otoczenia, do tego, aby były aktywne, a gdy zajdą już w ciąże - nie bały się tej aktywności. Postaram się opisać, jak to u mnie wygląda - kto wie, może kogoś zainspiruję? Jeśli uda mi się chociaż jedną osobę, to już będzie to dla mnie sukces. Zaznaczę też, że jeśli nie trenowałaś przed ciążą, to bezpieczniej jest zacząć od drugiego trymestru. Druga sprawa - jeśli nie biegałaś przed ciążą, to nie zaleca się zaczynać przygody z tą aktywnością w czasie ciąży. Trzecia - moja ciąża nie jest zagrożona i mam zielone światło do ćwiczeń od swojego lekarza prowadzącego.
Zatem zacznijmy od początku. O tym, że jestem w ciąży byłam pewna na 100% z początkiem listopada. Dopiero któryś z kolei test wyszedł mi pozytywnie, ale ja po prostu czułam, że z moim ciałem "coś" się dzieje. Brakowało mi sił na treningach i tętno czasem szybowało, jakoś dziwnie do góry. Miałam też podwyższoną temperaturę, no i oczywiście opóźniała mi się miesiączka, co jest klasycznym objawem, ale mimo wszystko nie byłam pewna, tym bardziej, że testy nic jeszcze nie wykazywały. Myślałam, że to może COVID (podwyższona temperatura przez dłuższy okres czasu) i ... to chyba również było prawdą, bo na samym początku ciąży, straciłam też kompletnie węch i smak (a nie miałam przy tym kataru), co z kolei jest podobno klasycznym objawem zatruwającego nasze obecne życie koronawirusa. Więc z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę stwierdzić, że te dwie "przypadłości" zgrały się u mnie w jednym czasie, ale i tak moja kobieca intuicja mnie nie zmyliła! Dnia 4 listopada test wyszedł pozytywnie!
Jestem w ciąży! Co teraz z moim treningiem?!
Dopóki nie miałam pewności, że jestem w ciąży trenowałam w zasadzie całkowicie normalnie. Byłam zapisana na dwa biegi, które i tak się nie odbyły (więc wiele nie straciłam), tj: 10km w Siemiątkowie (koniec listopada), gdzie udało mi się wskoczyć na pudło w 2019 roku i 10km podczas Biegu Mikołajów w Toruniu; i do nich się szykowałam. Swój ostatni akcent na stadionie wykonałam 2-go listopada i przyznam, że przeczucie bardzo mocno mi mówiło "to jest Twój ostatni akcent przez najbliższe 365 dni, albo i więcej... będziesz za tym tęsknić, więc korzystaj!". Rytmy (200m) wychodziły mi w tempie poniżej 4:00/km, tempo interwału (1km) 4:18/km, a odcinek w progu 4:36/km. Wtedy pewnie nie byłam z siebie jakoś mega zadowolona, ale teraz jak myślę o bieganiu w takim tempie, to wydają mi się to fantastyczne osiągi! Cóż, kiedyś też nie wierzyłam, że można biec w tempie niemal 7:00/km i uważać to jeszcze za chociażby trucht! Ciąża zmienia nie tylko perspektywę!
Powróćmy do pytania: Co teraz z moim treningiem?
Po pierwsze zmniejszyłam intensywność swoich treningów i według różnych wskazówek, które wyczytałam w Internecie starałam się nie przekraczać tętna 140 uderzeń na minutę. Czyli pozostawać w tak zwanej strefie komfortu. Oczywiście skonsultowałam to z moją panią ginekolog-położnik (jak się okazało już na pierwszej wizycie, też jest biegaczką, więc mamy nić porozumienia), która to potwierdziła i zaleciła też, abym zmniejszyła kilometraż. Tak więc przez pierwsze tygodnie biegałam 4x w tygodniu po 5-6km, a w pozostałe dni ćwiczyłam w domu na macie (robiłam treningi dedykowane dla kobiet w ciąży z platformy Anki Dziedzic, ale były one dla mnie zbyt łagodne). Stopniowo zaczęłam nieco wydłużać swoje biegi do 7-8km, a z czasem 9km. Zdarzało mi się zrobić 10km, ale gdy moje tempo z każdym tygodniem trochę spadało, robiła się z tego przydługa "wycieczka biegowa", więc raczej rzadko wybierałam się na takie "ciążowe longi".
Jeśli chodzi o wspomniane ćwiczenia na macie, to trafiłam przypadkiem na pewną świetną youtuberkę ze Stanów Zjednoczonych - jej kanał nazywa się nourishmovelove. Można tam znaleźć trochę filmików z treningami siłowymi dla kobiet w ciąży (które nagrywała, gdy naprawdę była w dość zaawansowanej ciąży, a ma nich tyle energii, że niejedna kobieta nie będąca w stanie błogosławionym może jej pozazdrościć!) i nie tylko. Ja wybieram te w których nie trzeba dynamicznie skakać lub modyfikuję niektóre ćwiczenia, tak aby były dla mnie bezpieczne (zresztą często pokazana jest w nich lżejsza alternatywa, jakby z myślą, że może jakaś ciężarna też zechce zrobić ten zestaw ćwiczeń ;) ). Nie wykonuję też większości ćwiczeń na brzuch (szczególnie tych, które wymagają spięć mięśnia prostego brzucha) jeśli czuję przy nich dyskomfort. Ale są takie, które z powodzeniem można robić. Jeśli chodzi o obciążenie, to ja obecnie trenuję z hantlami 5 i 3kg oraz kettlem 8kg, ale to już jest kwestia indywidualna i należy podchodzić do tego z rozwagą (znać własne możliwości i słuchać swojego organizmu - on jest naprawdę mądry i powie ci, czy przesadzasz, albo czy jesteś dla siebie zbyt pobłażliwa!).
Z całego serca polecam wszystkim kobietą ten kanał (mężczyzną też, ale wiem, że ich jeszcze ciężej nakłonić do tego typu ćwiczeń...). W ostatnim tygodniu przed porodem marzy mi się móc zrobić zestaw LEG DAY i SCULPTED ARMS. ;)
Korzyści z aktywności fizycznej podczas ciąży w I trymestrze
Z mojego doświadczenia plusy są takie:
- więcej energii w ciągu dnia (ja zawsze ćwiczę rano i w pierwszym trymestrze miałam wrażenie, że gdybym się do tego nie motywowała, to byłaby ze mnie przysłowiowa dętka i do południa mogłabym leżeć na sofie w szlafroku)
- mniejsze mdłości (chyba nic tak u mnie nie działało na złagodzenie tego paskudnego stanu, jak właśnie poranne bieganie i przewietrzenie głowy)
- kontrola wagi, a konkretniej tycia... (cóż, to zmora ciężarnych i z pewnością dodatkowych kilogramów nie da się uniknąć, ale ja osobiście uważam, że bardzo dużo zależy od naszego stylu życia, a codzienna aktywność fizyczna zdecydowanie sprzyja temu, aby mieć jakąś kontrolę nad swoim tyciem w czasie ciąży)
- brak problemu z zaparciami (wiele kobiet w ciąży uskarża się na zaparcia i chwyta różnych sposobów, aby jakoś temu zaradzić - czopki glicerynowe, kiwi na czczo, leki i inne - a zapomina o tym, że to właśnie aktywność fizyczna świetnie stymuluje pracę jelit)
- lepsze samopoczucie (satysfakcja z wykonanego treningu, endorfiny, pozytywne zmęczenie, zresztą co ja się tu będę rozpisywać - po prostu tak jest, że po treningu lepiej czujemy się we własnym ciele!)
- niwelowanie innych ciążowych dolegliwości lub zapobieganie ich pojawieniu się (co prawda w I trymestrze chyba rzadko puchną już kobietą nogi, albo boli kręgosłup, ale myślę, że jeśli zaczniemy temu przeciwdziałać już na początku ciąży, to nasze ciało będzie lepiej przygotowane na te ostatnie, ciężkie miesiące)
Tak w skrócie wyglądał mój trening w I trymestrze. W listopadzie przebiegłam 120 km, a na ćwiczenia poświęciłam 16h i 35min (wliczone jest w to również rozciąganie i rolowanie po treningu). W grudniu kilometrów było już trochę więcej: 146km i 14h 35 min ćwiczeń. Styczeń był u mnie przełomem między pierwszym, a drugim trymestrem. Większość dolegliwości I-go trymestru zaczęła mijać (mdłości, senność) i czasem pozwoliłam sobie na nieco dłuższe biegi (2x zrobiłam ponad 11 km), chociaż zadanie było trudniejsze, bo zawitała do nas prawdziwa zima. A kto biega, ten wie, że pomimo pięknej aury, bieganie po śniegu bywa trudne i nie bez powodu, tak zwaną siłę biegową najlepiej robić zimą... Tempo spadało czasem do 6:50/km, ale urok biegania w czasie ciąży (tak! są uroki biegania w ciąży!) jest taki, że wtedy człowiek specjalnie się tym nie przejmuję i po prostu akceptuję, to co jest i na co mogę sobie pozwolić bez nadmiernego eksploatowania swojego organizmu, bo w ciąży już nie jesteśmy w nim sami! Odpowiadamy też za bezpieczeństwo człowieka, który się w nas rozwija. Podsumowując, w styczniu przetruchtałam (średnie tempo spadło mi już do 6:47/min, więc to bardziej adekwatne określenie niż "przebiegłam") prawie 146 km, ćwiczyłam 16h 41 min.
Myślę, że jak na kobietę ciężarną to całkiem niezłe "wyniki" i mogę być z siebie dumna. Jestem pewna, że podziękuję sobie za swój upór i chęci w przyszłości, bo wierzę, że to zaprocentuje - być może nieco ułatwi poród, a już z pewnością powrót do formy po porodzie. Warto pamiętać też o tym, że korzyści z aktywności podczas ciąży czerpię nie tylko matka, ale również dziecko. Może zrobię na ten temat osobny wpis? I na inne tematy również? Pierwsza ciąża, to dobry czas, aby konstruktywnie wykorzystać te cenne chwile spokoju, które nam pozostały... :)
Na koniec chciałabym się pochwalić (chyba można to tak ująć?), że w ostatni weekend miałam ogromną przyjemność wziąć udział w szkoleniu organizowanym przez Polskie Centrum Fitness na temat treningu kobiet w ciąży i po ciąży, dzięki któremu w przyszłości będę mogła pracować z innymi kobietami w ciąży i po porodzie, aby wesprzeć je w ich aktywności fizycznej. Planuję, więc trochę bardziej merytorycznych wpisów w najbliższym czasie oraz mam nadzieję, że uda mi się zdobytą wiedzę przełożyć na praktykę - nie tylko względem siebie, ale też innych kobiet. Co wyjdzie z tych planów? Zobaczymy :)
kwietnia 19, 2019
Moja trochę tkliwa i bolesna relacja z Orlen Warsaw Marathon
Od biegu minęło już pięć dni, emocje opadły, kolana przestały boleć, mogę już korzystać normalnie z toalety (to wcale nie było zabawne!), nie czuję potrzeby nadrabiania kalorii niezdrowym jedzeniem, z paznokcia u prawej stopy przestaję mi cieknąć ropa... Tak, to ewidentnie czas na napisanie relacji. Zdążyłam już nawet parę razy pomyśleć, że może by jednak kiedyś jeszcze spróbować tego maratonu (rozliczyć się z nim i pokazać mu na co mnie stać!... ), chociaż zarzekałam się, że "już nigdy więcej!". Oj maratonie... Tak bardzo bolisz, a mimo to tysiące biegaczy myśli o tobie obsesyjnie i z utęsknieniem? Dlaczego...?
kwietnia 03, 2019
Ostatnia prosta do maratonu z Półmaratonem Warszawskim w tle. Tydzień 4/6
To był dla mnie dość trudny tydzień, szczególnie pod względem psychicznym. Niby starałam się nie denerwować startem w Półmaratonie Warszawskim, ale moja podświadomość jednak była silniejsza i choć nie narzucałam sobie wielkiej presji jeśli chodzi o wynik, to moja głowa zaczęła stawać się ciężka i zmęczona, gdzieś tam skrytymi w środku wymaganiami co do samej siebie i swojego biegania. I to mnie trochę zniszczyło, ale na szczęście 14. PZU Półmaraton Warszawskim ostatecznie dał mi mnóstwo radości i jestem bardzo zadowolona z tego startu oraz spokojniejsza o swój maraton za 2 tygodnie. Przynajmniej tak mi się wydaję... :)
Pogoda tego dnia do biegania była zdecydowanie średnia, żeby nie powiedzieć ciężka. Pierwszy taki ciepły dzień w tym roku, więc nie było się kiedy przyzwyczaić do takiej temperatury, szczególnie, gdy biega się dosyć wcześnie rano i zdarzają się jeszcze przymrozki (idealna pogoda do biegania to była w poniedziałek - rano delikatny przymrozek, rześko, lekki wiatr, błękitne niebo). Wiatr może nie był jakiś straszny, ale na ostatniej prostej od 17km wiało niestety w twarz (w przeciwieństwie do roku ubiegłego). Słońce momentami też przygrzewało nieźle w plecy, tak, że ci co mniej lubią ciepełko szukali cienia, gdzie tylko mogli (zaliczałam się do tego grona). Niebo w pewnym momencie też zrobiło się jakieś ciężkie, jakby zbierało się na burze. Ale żeby już tak dalej nie biadolić, to oczywiście uważam, że ta trasa jest rewelacyjna, a ilość kibiców w tym roku była niesamowita i dodawała mnóstwo energii. Czasem, aż miałam ciary z emocji. Strefy kibica, zespoły, fundacje w ramach akcji "Biegam Dobrze" - to wszystko robiło wrażenie. No i ten chór w tunelu na Wisłostradzie, który tak mi zapadł w pamięci z ubiegłego roku, a w tym również się pojawił - niesamowite... :)
W każdym razie (bo już trochę wyprzedziłam wydarzenia)... wystartowałam. Gdy znalazłam się już w swojej strefie startowej zaczęłam czuć ten specyficzny dreszczyk emocji, jaki daję o sobie znać przed wielkim biegowym wydarzeniem. Na starcie prawie 13 tysięcy ludzi, wszyscy mniej lub bardziej kochający bieganie, wszyscy oczekujący na wystrzał startera... Wpierw jeszcze tradycyjnie "Sen o Warszawie" i buum... Wystartowali. Pierwsze kilometry mijają mi bez większych problemów i choć czuję się tak naprawdę dosyć słabo i bez takiego "tąpnięcia", to nie mam specjalnych problemów z utrzymaniem tempa. Na tętno podczas biegu spojrzałam tylko raz (wynosiło wtedy 176ud/min) i więcej nie zerkałam, bo to tylko potrafi sparaliżować na zawodach moim zdaniem. W zasadzie nie miałam jakiś kryzysów, kolki, ani nic w tym rodzaju. Jak tak sobie teraz o tym myślę, to jestem zdania, że mój organizm jest teraz naprawdę mega silny i powinnam być z siebie dumna. Brak snu przez co układ nerwowy szwankuję totalnie, że już nie wspomnę o należytej regeneracji pod względem fizycznym, a do tego ciężka pogoda, a ja biegnę bez specjalnych kryzysów na trasie. O ile lepiej by mogło być, gdyby te czynniki zagrały?! Cóż, kiedyś na pewno uda się je zgrać.
Oczywiście było ciężko, bo na półmaratonie musi być ciężko (o ile nie jest się zającem lub nie biegnie treningowo, dla przyjemności itp) i w zasadzie cały dystans biegnie się poza strefą komfortu, a szczególnie tak już po 12 kilometrze. Ale to jest właśnie oznaką wytrenowania i jakiegoś tam już doświadczenia biegowego - umiejętność pobiegnięcia, tak, żeby nie spuchnąć w drugiej połowie biegu i mieć jeszcze trochę sił na mocniejsze 2-3 ostatnie kilometry. Może się mylę, ale takie jest moje zdanie w tym temacie... :) Krótko mówiąc: taktyka negative split jest nieoceniona i jestem jej wielką zwolenniczką na zawodach.
Co do reszty, to nie chcę się powtarzać i pisać 2 razy tego samego, więc wybaczcie, ale wkleję screena...:)
Tak to mniej więcej w skrócie wyglądało. :) A potem już tylko zasłużony odpoczynek, uzupełnianie spalonych kalorii i ... nieco już spokojniejsze myśli, gdzieś tam z tyłu głowy i maraton za niecałe 2 tygodnie! To już naprawdę ostatnia prosta... :) Mam wrażenie, że jedyne co mogę w tym momencie zepsuć do tego czasu, to zbytnie stresowanie się tym biegiem - analizowanie, kalkulowanie, nakręcanie, aby właściwie się zregenerować... To wszystko jest oczywiście bardzo ważne i ciężko nie myśleć, ani nie starać się, aby różne składowe zagrały na maratonie do którego szykowałam się przez tak długi czas. Ale najgorsze co mogę zrobić, to zafiksować się na tym punkcie. Muszę po prostu uwierzyć, że to co sobie wypracowałam na treningach mam w nogach i że mogą mnie one ponieść na najlepszy wynik, jaki będzie mnie stać w dniu startu.... :) Na jaki? To się okażę.
marca 24, 2019
Ostatnia prosta do maratonu. Tydzień 3/6
Muszę przyznać, że ten tydzień był pod względem biegania już dla mnie naprawdę ciężki - szczególnie druga połowa. Zmęczenie zaczęło się mocno kumulować, a podczas sobotniego treningu walczyłam ze sobą niemal od początku do końca, aby nie odpuścić tego, co sobie założyłam. Na szczęście zwyciężyłam tę walkę, ale kosztowało mnie to sporo wysiłku - mentalnie i fizycznie. Jednak robić tempo progowe na wypoczętych nogach, a na zmęczonych całym tygodniem biegania to spora różnica. W pierwszym przypadku czujesz, że fruwasz, a w drugim... walczysz o życie (i utrzymanie tempa - ciężko wybrać co jest w takim momencie dla biegacza ważniejsze) i marzysz, aby ta męka się już skończyła. To tak gwoli wstępu. Ale żeby nie było, to był dobry tydzień, no i nawet udało mi się poznać starszego Pana o którym to wspominałam w ubiegłym podsumowaniu.
Sobotnia mordęga... |