września 13, 2021

Trochę spóźnione... Podsumowanie III-ego trymestru

 Od porodu minęły już 2 miesiące, a ja nadal nie podsumowałam ostatniego trymestru swojej ciąży pod względem treningu, choć słowo trening nie do końca jest tutaj adekwatne, bo jak się okazało - ćwiczenie z dość pokaźnym brzuszkiem do łatwych nie należy. Ale i tak uważam, że w tym czasie byłam bardzo dzielna i aktywna do samego końca. Jeśli ktoś z Was jest ciekawy, jak wyglądała ta moja aktywność przez ostatnie 3 miesiące przed rozwiązaniem, to zapraszam do przeczytania tego posta. A tak na marginesie to... zaczynam go pisać mając naszą Kornelkę (śpi!) zawiązaną w chuście, bo nie bardzo da się ją odłożyć w ciągu dnia. Więc z mojej perspektywy zaczyna się to ciekawie... :)


Wkraczam w 40-sty tydzień ciąży - Pyza Warszawska

Pamiętam, że pisząc podsumowanie swojego pierwszego trymestru, wspomniałam, że marzy mi się zrobić trening na nogi z ciężarkami  5kg w ostatnim tygodniu przed porodem i ogólnie "wymiatać" tego typu ćwiczeniami do samego końca. Rzeczywistość okazała się być jednak trochę inna - co nie oznacza, że gorsza. Wsłuchując się w swój organizm czułam, że moje ciało potrzebuje czegoś zupełnie innego i tego typu treningi nie są już mi dedykowane w tych ostatnich tygodniach. Stopniowo zmniejszałam intensywność swoich treningów i te które jeszcze parę miesięcy/tygodni wcześniej wydawały się "śmiesznie" łatwe i nudne, zaczęły być dla mnie w sam raz... :) Zeszłam z obciążeniem i kilometrażem swoich spacerów z kijkami (tempo też spadło!). Zamiast ćwiczeń wzmacniających, zaczęłam robić dużo więcej tych rozluźniających i oddechowych (tutaj jeszcze raz polecam kurs "Świadomy ruch i oddech do porodu" z Izabelą Dembińską - to była najlepsza inwestycja jaką poczyniłam dla siebie w czasie ciąży). Zamiast 7-10km z kijkami, wystarczało mi 6km. Ale co najważniejsze - naprawdę do niemal samego rozwiązania byłam aktywna i pomimo wielu gorszych nocy i dni (końcówka mojej ciąży przypadła na straszne lipcowe upały, co było dość uciążliwe - na pewno przyzna mi rację każda kobieta będąca w podobnej sytuacji).


Aby zachować chociaż minimum chronologii w tym wpisie, wspomnę, że pod koniec maja wybraliśmy się na nasz ostatni wspólny wypad z mężem (byłam wtedy chyba w 34-35 tygodniu ciąży). Tym razem padło na Mazury, a dokładniej Hotel Zamek Ryn. Myślę, że jeszcze tam kiedyś wrócimy, gdy Kornelka nieco podrośnie, bo sam hotel jest naprawdę super i ma też mnóstwo atrakcji dla dzieciaków... Trochę zabawnie, bo akurat trafiliśmy wtedy na Dzień Dziecka, który był tam organizowany i zamiast spędzić te ostatnie chwile we dwoje bez udziału dzieci, traf chciał, że hotel pełen był par z dziećmi, a co za tym idzie, wrzasku i dziecięcego chaosu. No cóż, trzeba się było już szykować mentalnie na nadchodzące zmiany. :P 



Tuż obok hotelu znajduję się małe jezioro Ołów, które można okrążyć bardzo urokliwą trasą mającą nieco ponad 4km, co oczywiście uczyniłam (z kijkami :P ). 

W maju mieliśmy już spakowaną torbę do porodu, prałam i prasowałam (teraz nie przychodzą mi do głowy takie pomysły!) ubranka, zamawiałam przez internet różne potrzebne (i mniej potrzebne) rzeczy do życia z maleństwem na pokładzie; i ogólnie rzecz biorąc starałam się naszykować na tę wielką zmianę w życiu, do której jak to wszyscy powtarzają, nie da się przygotować. I mają sporo racji! 



W czerwcu już nigdzie nie wyjeżdżaliśmy, bo przecież każdy dzień, mógł być TYM dniem. Moje siły zdecydowanie słabły, brzuch utrudniał najprostsze czynności i nawet czytanie na sofie było męczące, bo każda pozycja po paru minutach stawała się niewygodna... W zasadzie najlepiej właśnie czułam się w ruchu, tylko, że dużo szybciej się męczyłam. Do południa miałam w sobie jeszcze trochę energii, ale po porannym wyjściu z kijkami lub sesji z położną, pójściem do sklepu i zrobieniem obiadu, robiłam się "dętką" i swoje musiałam odleżeć. Zastanawiałam się wtedy: "Jak ja zajmę się tym dzieckiem? Skąd ja będę mieć na to siłę...?" - co momentami mnie przerażało. Cóż, teraz już wiem, że te siły z czasem się pojawiają i pisząc te słowa, mam wrażenie, że obecnie mogłabym zacząć przygotowania do chociażby połówki Ironman'a, gdybym miała więcej czasu i przestrzeni na trening... 

Jeszcze w środę 7 lipca zrobiłam 6km z kijkami, a w sobotę 10 lipca na świat przyszła Kornelka. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że to naprawdę był wyczyn. Ćwiczyć i chodzić mając w brzuchu dziecko ważące około 3kg, to nie jest łatwa sprawa, i tak sobie myślę, że miałam w sobie wielki upór i siłę, aby nie odpuszczać. Oczywiście doceniłam siebie dopiero po fakcie, bo wtedy wydawało mi się to takie zwyczajne. Także wszystkie ciężarne kobiety - doceniajcie swój wysiłek! 

Chyba ostatnie wyjście z kijkami przed porodem... Wtedy jeszcze nie byłam tego faktu świadoma!

Tak w telegraficznym skrócie wyglądał mój trzeci trymestr i przygotowanie do porodu. Niestety mój poród był bardzo ciężki i czułam potem swego rodzaju zawód, że mimo tak solidnego przygotowania mentalnego, fizycznego i w ogóle, okazał się być żywiołem, który w pewnym sensie mnie przerósł. Nie chcę przez to powiedzieć, że to wszystko co robiłam, aby być bardziej świadomą i przygotowaną na ile to możliwe na ból porodowy, nie miało sensu i ostatecznie na nic mi się nie przydało. Nie, to nie prawda. Ale tak, jak napisałam - poród to żywioł, a jak to z żywiołami bywa... Są nieobliczalne, nieprzewidywalne i "lubią" nas zaskakiwać. Ale to już raczej temat na osobny post, a mam mieszane uczucia, co do chęci dzielenia się tutaj przebiegiem swojego porodu, więc może na tym zakończę ten post. Nie brzmi to chyba zbyt optymistycznie, więc dodam jeszcze: kobiety są NIESAMOWICIE dzielne, że dają radę przez około 9 miesięcy nosić pod swoim sercem nowego człowieka. A potem jeszcze rodzą... Nieważne jaką drogą (naturalnie, czy przez cesarskie cięcie) - to i tak jest HEROICZNY wyczyn. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szanuj pasję , Blogger