stycznia 04, 2015

Jak z Warszawy do Madrytu...

Jeszcze rok temu biegałam opierając się o plan, który miałam wydrukowany na kartce A4. Jednostki, które wykonałam zamalowywałam jakaś kolorową kredką, bambinówką najczęściej. Prawie wszystkie prostokąty w tabelce były zamalowane (oprócz dni wolnych) - odpuszczanie treningu to dla mnie niemal grzech ciężki (w mojej mentalności - i gdzieś w podświadomości - istnieje coś, jakby na kształt przykazania: pamiętaj, abyś zaplanowany trening wykonał). Od tamtej pory jednak wiele się pozmieniało. Oczywiście nie w kwestii bycia sumiennym pod względem trzymania się podjętego przez siebie planu treningowego, choć przyznam, że jednak im biegacz bardziej świadomy swego biegania, tym więcej wprowadza modyfikacji. Niedziela już nie zawsze jest dla mnie dniem w którym robię (obowiązkowo!) długie wybieganie. Poniedziałek dniem wolnym (bo dzień po długim wybieganiu dobrze jest się zregenerować), a w sobotę już raczej nie robię siły biegowej (czyt.podbiegów).

Pamiętam, jak jeszcze rok temu biegałam z małym niebieskim zegarkiem marki Timex. Bez GPSa. Bez paska HR. Funkcja LAP w nim istnieje, ale nigdy nie korzystałam. Po prostu włączałam stoper i biegłam. Jeśli było to długie wybieganie, patrzyłam kiedy miną 2 godziny lub więcej. Jeśli w planie były odcinki np. "przyspieszenia 5x8min, przerwa 3min trucht" to po prostu biegłam na wyczucie (a nie według tabeli Danielsa patrząc na tempa biegów progowych lub interwałów). Na stadion, który mam kilometr od miejsca swojego zamieszkania się nie pchałam (mieszkam obok stadionu na Agrykoli - takie warszawskie Iten). Zdawało mi się, że... tam biegają tylko profesjonalni biegacze, a nie taka totalna amatorszczyzna, jak ja. Jeszcze ktoś zauważy, że moja technika biegu jest daleka od ideału, albo, że biegam za wolno. Zresztą... na pewno ktoś mnie stamtąd wygoni, bo pewnie trzeba się zapytać jakiegoś gostka z recepcji, czy można tam sobie, tak za darmoszkę biegać (w końcu utrzymanie tartanu w dobrym stanie i tej zielonej trawki na stadionie z pewnością trochę kosztuję). Prócz tego, jeśli mam być szczera, w tłumie biegać nie lubię (zawody to co innego). W bieganiu cenie sobie ciszę, samotność - często wręcz irytuję mnie, gdy widzę wokół siebie chmary biegaczy i myślę sobie wtedy: kurczę, trzeba było wstać trochę wcześniej... godzinę temu pewnie prawie nikogo tutaj jeszcze nie było.



Tak było jeszcze rok temu. Oczywiście niektóre rzeczy się nie zmieniają (na razie). Nadal cenie sobie - nazwijmy to - samotność długodystansowca (nawet jeśli danego dnia robię, tylko 10km w spokojnym tempie, co raczej długim dystansem - relatywnie - nie jest). Otóż, pamiętam (i raczej nigdy tego nie zapomnę), jak dnia 11 marca ubiegłego roku zostałam szczęśliwą (może to i wielkie słowo, ale niech będzie, że szczęśliwą) posiadaczką Garmina 310xt. Zaraz minie 10 miesięcy! I od tamtej pory bardzo żeśmy się ze sobą zżyli. Powiedziałabym nawet, że zaprzyjaźnili. Co więcej, przebyliśmy ze sobą szmat drogi, bo aż 3 tysiące kilometrów! To mniej więcej, jak z Warszawy do Madrytu!



Czasem bywa, że mój partner biegowy (w sensie zegarek Garmin rzecz jasna) jest trochę kapryśny i trzeba poczekać nieco dłuższą chwilę zanim złapie łączność z satelitami. Czasem trochę nierówno mierzy dystans i odcinki 400m nie zawsze mają 400m, a zawody na 10km miewają o 200 metrów więcej. Ale przecież ideałów nie ma. Ostatnio też mam problem z paskiem HR (brak synchronizacji z zegarkiem), ale Obsługa Garmin Connect już odpisała na moją reklamację i możliwe, że przyślą mi nowy. Mój trening mocno się zmienił, a zamknięty lub zaśnieżony/oblodzony stadion potrafi wpędzić mnie w mała depresję kiedy mam zaplanowaną sesje progową, albo interwałową. Ale generalnie więcej jest chwil kiedy myślę sobie: cholera, za nic bym nie oddała swojego Garmina 310xt!



Dalej rozwodzić się nie będę. Ot, taki to tylko mały wywód z okazji tych 3 000 km. Bo w końcu biegacze to nie tylko ambitne bestie, ale często i bardzo sentymentalne. Ale przesadnie tkliwą być nie zamierzam, a już na pewno rzewnie nie podchodzę do swego kilometrażu. Czy 11 marca - toż to będzie rocznica - stuknie mi (nam?) 4 000 km? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szanuj pasję , Blogger