sierpnia 18, 2013

Specyfik na komary, trener strzelectwa sportowego klasy międzynarodowej i IV etap Pucharu Maratonu Warszawskiego (03.08.13)

Tytuł trochę przydługi, ale w końcu w przyszłości zamierzam być długodystansowcem. Przechodząc jednak do rzeczy... Za mną już IV etap Pucharu Maratonu Warszawskiego, tym razem na dystansie 20 km. Ni to wielce dużo, ale też nie tak wstydliwie mało jeśli ma się dopiero roczny staż w swej biegowej "karierze". Zachowując jednak chronologię wydarzeń dnia dzisiejszego, zacznę od ciekawego spotkania, jakie miało miejsce, gdy czekałam na autobus jadąc na zawody. Otóż, zaczepił mnie pewien starszy pan pytając się, czy używałam kiedyś tego oto środka na komary (właśnie się nim smarował, a nazwy niestety nie zapamiętałam), a jeśli nie to poleca mi zakupić (ponoć niedrogi), gdyż polecił mu go pewien leśniczy i rzeczywiście działa, jak żaden inny. Początek rozmowy nieco nietypowy trzeba przyznać.  Ogólnie rzecz biorąc ten starszy pan wyglądał na typowego biegowego weterana (miał nawet na sobie taki plecaczek, jak na biegi ultra), więc byłam w zasadzie przekonana, że również wybiera się (tak rekreacyjnie) na te zawody co ja. I jak się okazało miałam po części rację. Wsiedliśmy razem do tego samego autobusu i nieco sobie pogawędziliśmy o bieganiu i nie tylko. I teraz uwaga: ten przesympatyczny pan okazał się być trenerem strzelectwa sportowego klasy międzynarodowej i wieloletnim głównym trenerem Polskiej Strzeleckiej Kadry Narodowej; swój pierwszy maraton przebiegł w wieku 65 lat (mega szacunek! kanapowcy - wstańcie!!!), a co niemniej godne podziwu (a nawet i czegoś więcej) dwa razy wygrał z rakiem. Na koniec spytał mnie, jaka jest definicja szczęścia według mnie - udzieliłam dosyć mętnej odpowiedzi (bo w sumie nieco mnie zaskoczył) - którą niekoniecznie warto się tutaj dzielić. Zaś odpowiedź tego przesympatycznego i budzącego głęboki szacunek trenera brzmiała mniej więcej tak: szczęście to umiejętność właściwego wykorzystywania sposobności/okazji, jakie napotykamy, ale też (co najważniejsze) stwarzanie samemu tychże sposobności i dążenie do realizacji w nich i poprzez nie. Na koniec życzył mi szczęścia w tym biegu (ja mu również) i nie tylko, a nawet się przedstawił, ale niechaj na tym blogu pozostanie on anonimowy. Generalnie doszliśmy do konkluzji, że najważniejsze to po prostu bardzo chcieć, bo wszystko zaczyna się od głowy i neurotransmiterów. Tak więc - "Nic nie zdarza się przypadkiem". ;) 

Jeśli zaś chodzi stricte o zawody, to przede wszystkim trasa kurzyła się od piachu przez co wyglądałam, jak człowiek pustyni (niestety zobaczyłam to dopiero w domu zerkając na siebie w lustrze - już teraz wiem dlaczego co poniektórzy z zainteresowaniem przypatrywali mi się w autobusie), poza tym, jak dla mnie trochę za gorąco, ale w sumie zawody i osiągnięty wynik mogę zaliczyć do udanych. Mały kryzys dopadł mnie na mniej więcej 17 kilometrze, ale pobiegłam w zasadzie tak jak zakładałam. A po biegu załapałam się jeszcze na darmowy masaż nóg (reklama i pozytywne rekomendacje dla Carolina Medical Center), który delikatnie mówiąc: był dla mnie bardzo bolesny, ale taki to już urok sportowych masaży i efektów biegania. Przede mną stali w kolejce i byli masowani członkowie klubu sportowego Warszawiaky - jak ktoś stojący za mną  trafnie określił "maszyny do biegania" i rzeczywiście słowa te idealnie odzwierciedlają ich poświęcenie dla swej pasji, a co za tym idzie, również wyniki: najlepszy z nich w IV etapie był Bartosz Olszewski (01:11:15 - co na takiej trasie jest niezłym wyczynem; zresztą nie zapomnę momentu, gdy dublował resztę na drugim okrążeniu - czułam się wtedy niczym biegająca mrówka zdeptana przez geparda), zaraz za nim niejaki Mateusz Baran (01:12:46), zaś na  trzecie miejsce zajął  Marcin Krysik (czas: 01:17:23).

Ja w swojej kategorii wiekowej ponownie zajęłam czwarte miejsce co daję mi również czwarte miejsce z czasem 1:48:42 w klasyfikacji po IV edycji. Średnio mnie to satysfakcjonuję, bo spadłam z trzeciego miejsca, ale 31 sierpnia ostatni bieg w ramach Pucharu, tak więc jest jeszcze jakaś szansa by trafić w pierwsze życiowe pudło. Ostatnio niestety musiałam zrobić najdłuższą od ponad roku przerwe w bieganiu (2 tygodnie), więc mam teraz tylko 2 tygodnie by znowu wejść w biegową formę i przygotować się do tych 25 km. Ale może to roztrenowanie wyjdzie mi na plus (tzn. jeździłam 2 tygodnie rowerem więc nie było to kanapowe roztrenowanie). Jak to zwykłam mówić - czas pokażę... ;)


3 komentarze:

  1. Wytrwałości. Nie od razy Paryż zbudowano. Wiadomo chciałoby się lepiej. W człowieku jest gdzieś chęć rywalizacji i walki. Roztrenowanie czasami jest wskazane. Wato mieć marzenia
    N

    OdpowiedzUsuń
  2. Misia, muszę przyznać, że pięknie piszesz i ja, jako osoba niebiegająca z przyjemnością czytam Twoje wpisy! A definicja szczęścia spotkanego Pana- godna do zapisania na mojej ścianie mądrości! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za miłe słowa :) Napisz w skrócie: "okazja i gotowość", bo ta z wpisu trochę przydługa... a przekaz mniej więcej tak brzmiał. ;)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Szanuj pasję , Blogger