Start w III Iławskim Półmaratonie odbywającym się 8 września miał być teoretycznie startem docelowym do którego przygotowywałam się przez ostatnie pół roku. Nie do końca jednak wszystko dobrze wykalkulowałam (plany planami, życiem życiem) i forma, która teoretycznie miała przypaść na TEN DZIEŃ, przypadła tydzień wcześniej - co z jednej strony wyszło na plus, bo dzięki temu udało mi się dobrze pobiec V etap Pucharu (o którym pisałam poniżej), a z drugiej: trochę szkoda, bo wiem, że zejście poniżej czasu 1:50 było możliwe, ale to nauczka na przyszłość z której należy wyciągnąć wnioski. Jakie?
1. Nie biegnij na tydzień przed docelowymi zawodami w innych zawodach i to jeszcze na dłuższym dystansie niż te docelowe...
2. Zgraj tak terminy by mieć czas na należytą regenerację i pamiętaj: w tygodniu przed półmaratonem (bądź innym biegiem, który stanowi dla ciebie CEL główny) nie rób dodatkowych przebieżek "bo ładna pogoda za oknem i szkoda by dzisiaj chociaż trochę nie pobiegać"... Lepiej trzymaj się planu, choćby był i wstydliwie lajtowy...
Nie ma co jednak się nad sobą rozczulać, przejdę więc do stricte relacji z iławskiego półmaratonu.
W samej Iławie byłam już dzień przed zawodami i przyznam, że przyjechałam ciut za wcześnie (a nawet i nie tak "ciut"). Chciałam jednak jechać pociągiem bez przesiadek, a taki wyjeżdżał z Warszawy o 8:15, więc na miejscu byłam około 12:30. Z Dworca pokierowałam się do Iławskiego Centrum Sportu, gdzie znajdowało się biuro zawodów i Hala Sportowo-Widowiskowa. Co prawda do otwarcia biura zawodów trzeba było jeszcze poczekać 3 godziny, jednak na szczęście na miejscu był przemiły ochroniarz, który pozwolił mi u siebie w klitce zostawić bagaż, dzięki czemu bez zbędnego balastu mogłam zrobić sentymentalny obchód po Iławie, zjeść co nieco etc, po czym odebrałam pakiet startowy. Jeśli zaś chodzi o nocleg, to skorzystałam z możliwości darmowego noclegu w wyżej wymienionej Hali Sportowej, który zapewniał organizator. Przyznam, że myślałam iż nieco więcej ludzi również zdecyduję się na takie rozwiązanie i byłam nie lada zaskoczona, gdy wieczorem okazało się, że prócz mnie w Hali nocują jeszcze tylko 4 osoby. Tłumów więc nie było, a wręcz przeciwnie, a co za tym idzie wszyscy poszli spać wcześnie, jak niemowlaki, tym bardziej, że ochroniarz chcąc być troskliwym, wyłączył światło około 21:30... Udało mi się więc odespać poprzednią kiepsko przespaną noc (ach, ten stres przedstartowy i inne takie), wstałam około 8, zjadłam śniadanie i zostałam nawet uraczona gorącą herbatą przez starszego pana, który również nocował w tejże hali (a który zajął bodajże 3 miejsce w swojej kategorii wiekowej 60+ , tak więc miałam szczęście "poznać" przed biegiem jednego z triumfatorów ). Co do takich "zbiegów okoliczności", w hali nocowała również redaktorka portalu
Kobietki Biegają, niejaka Iwona Ludwinek, która w kategorii wiekowej K-30, wśród kobiet, zajęła trzecie miejsce. Tak więc, na pięć osób nocujących w Hali, aż dwie stanęły na podium!
Jeśli zaś chodzi o samą trasę to... wbrew pozorom była naprawdę wymagająca. W zasadzie miało się wrażenie, że cały czas jest trochę pod górę, w tym realnych podbiegów też nie brakowało (jak na moje biegowe oko dłuższych niż 300 metrów). Słoneczko naprawdę nieźle przygrzewało (praktycznie 70% trasy biegło się w totalnym słońcu), a wiatr wiał cały czas z boku (dobrze, że nie w twarz, ale czemu nie w plecy?). Na punktach z odżywianiem znajdowała się jedynie woda, ale może to i lepiej, bo chociaż można było się nią schłodzić (czyt. oblać), co w przypadku wszelakich izotoników raczej nie wchodzi w grę...
Żeby jednak nie wyjść na malkontentkę, bieg oceniam bardzo pozytywnie - pod względem organizacyjnym, jak i samej atmosfery. Do radości zabrakło mi tylko uzyskania zakładanego czasu, ale widać zabrakło mi pokory i nieco się przeliczyłam. Co prawda nie miałam jakiegoś mega kryzysu, ale po prostu kiepsko mi się biegło i nie mogłam złapać swojego tempa. Starałam się oszukiwać swój organizm, mówiąc do siebie w myśli "okej, biegniesz luźniutko, jeszcze tylko tyle i tyle km", choć w jeszcze głębszej podświadomości (ten drugi głos) słyszałam "dajesz, dajesz, nie po to tutaj przyjechałaś, żeby teraz dać ciała" itd... Poskutkowało tylko na ostatnich 300 metrach, gdzie udało mi się wyprzedzić mężczyznę pchającego wózek z dwójką dzieci, bo uznałabym już za kompletną kompromitację, gdyby wbiegł na metę przede mną (nie uwłaczając nic osobą, które go nie wyprzedziły - to tylko takie moje "chore ambicje" i dodatkowe bodźce motywacyjne).
Podsumowując:
Czas netto: 1:51:31(poprawiłam czas z marca (Półmaraton Warszawski) o 5 minut i 3 sekundy), OPEN: 289/504; K-16: 11/23, wśród kobiet 24/81.
Spostrzeżenie warte zanotowania na przyszłość: jeśli "zaprogramuję" swój organizm, że mam do przebiegnięcia na danych zawodach załóżmy 25 km, nie odczuwam jeszcze kryzysu na 20 -stym i czuję, że mam zapas sił na kolejne kilometry, zaś jeśli "zaprogramuję" się na przebiegnięcie półmaratonu, to zaczynam opadać z sił na około 17/18 kilometrze. Morał? Oszukiwać swój organizm i programować go na przebiegnięcie o 5 kilometrów więcej niż dystans na jakimś się startuję. Oczywiście pisze to trochę w formie żartu, ale w praktyce ma to u mnie realne przełożenie na wynik, choć wiem, że tak naprawdę powinnam popracować nad długimi wybieganiami, gdzie przyśpieszenie występuję na ostatnich 20/30 minutach biegu, a nie na początku biegu. Cóż, słowem: lata pracy przede mną, a tymczasem zachęcam wszystkich do wzięcia udziału w czwartej edycji Półmaratonu Iławskiego.