lutego 23, 2015

Nie ma to, tamto

Do Orlen Warsaw Marathon jeszcze 61 dni. Z jednej strony całkiem sporo, a z drugiej nie ma już czasu na przypadkowe "wypchaj dziurę" treningi. Poza tym na miesiąc przed maratonem startuję jak większość warszawskich (i nie tylko) biegaczy w jubileuszowym Półmaratonie Warszawskim. Ale trochę się zagalopowałam w przyszłość, a miało być podsumowanie ostatnich tygodni pod względem treningu. Ale ten wstęp można uznać za nieprzypadkowy, bo to przecież właśnie cele długoterminowe stanowią główny motor do pracy nad swoim skromnym amatorskim bieganiem...

Jak już wspominałam przez ostatnie 2 tygodnie miałam praktyki, przez co zmuszona byłam do zmiany swoich przyzwyczajeń, bo praktyki były od godzin porannych, a ja o poranku zawsze biegam. Choćby się waliło i paliło, zbliżał Armageddon, czy cokolwiek innego, to nie ważne. Poranny trening to świętość niczym odśpiewywanie godzinek na pielgrzymce o świcie. Jednak czasem życie zmusza porzucić na jakiś czas swoje ideały i zastępuję je innymi (ideałami)... W każdym razie podołałam. Praktyki poszły rewelacyjnie, a ja trzasnęłam całkiem niezły kilometrażyk. Jedyne co sprawiało mi problem i demobilizowało czasem do wykonania treningu danego dnia to... układ trawienny. Cholernie ciężko jest "to" przestawić na inny tryb. Czasem czułam, jakby mi cała orkiestra grała w żołądku na treningu. Ale w drugim tygodniu było już lepiej. Po miesiącu organizm pewnie by ze mną współpracował i współgrał z głową - mam taką nadzieję. W każdym razie głowa miała dużo do roboty i musiała spinać do walki te chlupoczące bebechy. 

Przez ostatnie 2 tygodnie udało mi się zrobić 5 akcentów (w tygodniu 9-15.02 były 3, a w następnym 2), w pierwszym tygodniu 100,73 km, w drugim 101,79 km, w tym aż 2 dni wolne od biegania. Ogólnie ostatnio uznałam, że jednak na moim poziomie ten 1 dzień wolny w tygodniu jest bardziej wskazany niż nie. W ubiegłym miesiącu miałam małe problemy z lewą łydką i zaczął mnie szczypać achilles, więc uznałam, że muszę trochę spasować. Co prawda mam wrażenie, że to przeciążenie nie było do końca spowodowane bieganiem, a raczej ćwiczeniami ze sztangą podczas których wbrew pozorom często bardziej odczuwa się pracę mięśni łydek, czworogłowych uda, że już o kolonach nie wspomnę, niż mięśnie rąk i barków. Cóż, fajnie by było mieć mega biceps i triceps, ale bardziej zależy mi na bieganiu w dobrej dyspozycji. Tak więc teraz sztanga max 2 razy w tygodniu i jeden dzień wolnego od biegania.

Podsumowanie tygodnia 

Co do wykonywanych akcentów, to są dość "monotematyczne", ale (podobno) siła biegania tkwi w prostocie. 
10.02 - 6x5min w tempie progowym (wyszło od 4:27 do 4:22min/km) z przerwą 30s trucht - ogólnie dobra dyspozycja
12.02 - biegi ciągłe w tempie progowym: 4,8km (śr.temp. 4:26min/km)/3min trucht/ 3,2km (śr.temp.4:27min/km)/2min trucht/ 1,2km (śr.temp.4:22) - chlupotało w żołądku... potem poszłam na pączki, bo to był Tłusty Czwartek...
14.02 - z okazji Walentynek zrobiłam sobie 20km tempa maratońskiego (średnia 4:53min/km); miało być 22km, ale nie miałam tego dnia dyspozycji mimo, że pogoda była rewelacyjna

19.02 - 4x10min tempo progowe (od 4:31 do 4:22min/km)/z przerwą 2min trucht - trochę mi było wstyd, że od tylu dni nie biegam nic mocniejszego, a z drugiej strony od rana mówiłam sobie, że dzisiaj nie biegam... ewentualnie jakiś krótki bs w najlepszym wypadku, ale w rezultacie wyszło całkiem nieźle i potem się sama sobie dziwiłam, że tak mi się nie chciało
21.02 - długa jak na mnie rozgrzewka (ponad 5km bs), a potem 8km biegu ciągłego w tempie progowym na stadionie (biegłam na samopoczucie, ani razu nie kontrolując tempa na Garminie i wyszło 4:33min/km - trochę kiepsko, ale z drugiej strony nie było sensu wyciskać soków...), a potem 40min BNP

W pozostałe dni, jak się można domyślać robiłam biegi spokojne w przedziale 11-24 km. Sztangę i inne ćwiczenia fitness ograniczyłam, bo to jednak dość kontuzjogenne "zabawy". Cóż, bycie biegaczem wymaga wielu wyrzeczeń. 

Btw. Z okazji urodzin dostałam dużą niebieską piłkę gimnastyczną, więc w końcu będę z nią ćwiczyć systematycznie...Trzeba przyznać, że jeżdżenie specjalnie na siłkę by zrobić z nią 20 min ćwiczeń chociaż 3 razy w tygodniu nie wychodziło mi tak konsekwentnie, jakbym sobie tego życzyła, a teraz nie będzie już wymówek.

A sobie sprawiłam taki o to prezent: 24 km wolnego wybiegania (bo tyle kończę lat...). Aż takim masochistą nie jestem, żeby się katować biegami ciągłymi, albo o zgrozo interwałami, w swój wielki dzień...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szanuj pasję , Blogger