marca 03, 2015

Tropem Wilka... i trochę o Sakramencie Potu


W ostatni weekend wystartowałam w Biegu Tropem Wilczym dnia 1 marca, rzecz jasna w Warszawie. Przez spalony Most Łazienkowski trasa została nieco zmodyfikowana i zamiast dłuższej prostej Aleją Zieleniecką, biegaczom zostały zafundowane 4 okrążenia Parku Skaryszewskiego w przypadku biegu na 10 km, a to właśnie w nim brałam udział. Przyznam, że średnio mnie to ucieszyło. Nie dość, że 4 pętle, to w tym jeszcze parę spowalniających nawrotek, że już nie wspomnę o tych dziurach... Ale dość tego malkontenctwa. 

W tygodniu przed zawodami znacznie zmniejszyłam kilometraż, jak i intensywność treningów, tj. akcenty były tylko na pobudzenie, a nie z myślą o mocnych przetarciach, "zajeżdżaniu się" i podbijaniu formy. Ot takie, by się nie zamulić.


Podsumowanie tygodnia (23.02 - 1.03)

Wyglądało to tak:

Poniedziałek: wolne ( w sam pt, sob, niedz. łączna objętość wyniosła 64 km, więc wypadało się zregenerować nieco)
Wtorek: 12km w śr.temp. 5:06min/km
Środa: lekki akcent na pobudzenie - 5x5 min w tempie progowym 4:20 - 4:25min/km (stadion) z przerwą 1min trucht / łącznie 11km
Czwartek: bardzo luźne 11km (5:34min/km) - coś mnie lewa noga bolała...
Piątek: Rytmy 3x(200/200/400) - tempo odcinków od 3:34 do 3:45min/km / łącznie 11,80 km
Sobota: bs 8,6 km w tym przebieżki 4x100m na pobudzenie

Razem wyszło wszystkiego 65,1 km, więc o około 35 km mniej niż choćby w poprzednim tygodniu, więc teoretycznie świeżość na zawodach być powinna.

Zawody...

Czy była? Nie wiem. Wiem, że pobiegłam bardzo nierozsądnie, ale tak sobie myślę, że kompletnie nie potrafię biegać na dychę. Na razie nie jest to mój dystans. Może wraz z nabieranym biegowym doświadczeniem kiedyś go okiełznam, ale na razie chyba nie zdarzyło mi się pobiec dychy, tak jakbym sobie tego życzyła.

Ale nie mogę też powiedzieć, że poszło mi źle. Nabiegałam nową życiówkę tj. 44 min 53 s. Po przekroczeniu linii mety myślałam jednak,  że nie udało mi się nawet złamać tych nieszczęsnych 45 minut i w grobowym nastroju jadłam wojskową grochówkę, którą uraczono nas po biegu. Ze zmęczenia zapomniałam, że czas na telebimie, czy jak to tam inaczej nazwać, to czas wyświetlany od wystrzału startera, a ja linię startu przekroczyłam parę sekund później. Tak więc potem uświadomiłam sobie, że uff... złamałam 45 minut. Ale i tak byłam średnio zadowolona. Dlaczego? Bo zamiast pobiec z głową, pobiegłam pierwsze kilometry sercem, a potem cierpiałam. W okolicach 7-8km miałam nawet myśli żeby zejść z trasy. Pierwszy kilometr przebiegłam tempem 4:19 i myślę sobie "cholera, a może by tak zamiast w planowanym tempie poniżej 4:30 przez pierwsze kilometry, pobiec by tak poniżej 4:20?! Mam taką lekkość w nogach...". Tak... lekkość była może przez pierwsze 5 kilometrów, a później zaczęłam stopniowo zwalniać. Na szczęście miałam jeszcze siły, żeby przyspieszyć na ostatnim kilometrze, bo w przeciwnym razie to rzeczywiście nie złamałabym nawet tych 45 minut...


Szkoda, że podczas biegu zapomniałam o tym cytacie...

"Biegnij pod kontrolą podczas wyścigu, a wyścig będzie Twój; biegaj na czuja, a wyścig przejmie panowanie nad tobą." - święte słowa. Muszę je sobie chyba napisać flamastrem na rękach przed maratonem.



W każdym razie, co ucieszyło mnie dużo bardziej niż ta nowa życiówka (bo w duchu liczyłam na lepszy czas), byłam na 9 miejscu wśród 331 startujących kobiet, czyli, jakby nie patrzeć w ścisłej czołówce tego biegu! Pierwsza dziesiątka brzmi całkiem dumnie, tym bardziej, że tylko zwyciężczyni była młodsza ode mnie (bodajże rocznik 94), a reszta zdecydowanie starsza w większości (nawet i o ponad 10 lat...). Jaki z tego morał? Mam jeszcze dużo czasu, żeby dogonić czołówkę kobiet. :) A nawet bardzo dużo. :)

A teraz wkraczam już w BPS - Bezpośrednie przygotowanie startowe. Tak więc czekają mnie 3 mocne tygodnie przed Półmaratonem Warszawskim (ogłoszono już nową trasę i moim skromnym zdaniem jest dużo szybsza niż poprzednia, tak więc biegaczom całkiem na plus wyszło to spalenie mostu...), w których planuję nie schodzić poniżej 100 km tygodniowo (i 3 akcentów w tyg.), potem tydzień taperingu przed półmaratonem, a następnie podobny schemat przed Orlen Warsaw Marathon. Czy życie biegacza nie jest piękne? Te hektolitry wylanego potu w imię życiówek to cudowny heroizm... Jak to ładnie ktoś ujął w książce "Biegać mądrze" - Sakrament Potu...

Open: 197/1354
Wśród kobiet: 9/331
Czas netto: 00:44:53


[Btw. jeszcze co do samego biegu, to jak pewnie wszystkim wiadomo jest on organizowany dla uczczenia pamięci tak zwanych Żołnierzy Wyklętych, więc prócz samego biegu, organizowana była również rekonstrukcja historyczna i inne tego typu atrakcje, a prócz tego, udało mi się również "załapać" na krótkie przemówienie jednej z kombatantek wojennych, która m.in była skazana na ileś lat sowieckich łagrów... Przyznam, że było to dla mnie dość wzruszającym doświadczeniem. Ostatnio czytam książkę Warłama Szałamowa, również byłego więźnia łagrów, pt. "Opowiadania kołymskie", które jak się można domyślać, opisują właśnie realia, jakie tam panowały. I ciężko uwierzyć, że... były to realia. Książkę zdecydowanie polecam wszystkim choć trochę zainteresowanym tego typu tematyką.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szanuj pasję , Blogger