Jakiś czas temu wzięłam udział w konkursie, w którym należało nadesłać swoją historię o tym, jak to zaczęła się nasza biegowa przygoda (konkurs organizowany był - jak się można domyślać - na fejsbuku przez Buty dla Afryki ) i udało mi się ten konkurs wygrać. Co prawda nie wydaję mi się, aby swoją historie nadesłała jakaś zatrważająca liczba osób, ale w każdym razie moją uznano za najbardziej poruszającą - nie będę jej tutaj przytaczać, bo raz: jest dosyć długa (a jak wiadomo przydługich postów prawie nikt nie doczytuję do końca), a dwa: jest w sumie dość osobista (nawet organizatorzy musieli mnie przebłagać bym zgodziła się na jej udostępnienie, bo inaczej nie mogli by mi przyznać nagrody... :P )
Christopher McDougall |
Co było do wygrania? Ano książka, która zapewne większości (przynajmniej tej biegającej) choćby z tytuły jest zapewne znana, czyli "Urodzeni biegacze. Tajemnicze plemię Tarahumara, bieganie naturalne i wyścig, jakiego świat nie widział". Na biegowych blogach można znaleźć niejedną, nie dwie, a nawet nie trzy recenzje tej książki, więc pisząc swoją nie grzeszę oryginalnością, ale czy prowadzenie bloga jest teraz czymś choć w nikłym stopniu oryginalnym? Nie sądzę, ale i tak nic nie powstrzyma mnie przed napisaniem tutaj swojej - a nóż zachęcę kogoś do przeczytania tej pędzącej historii.
Autorem książki jest niejaki Christopher McDougall, biegający... niczym niedźwiedź, przez co, jak można się domyślać cierpi na ciągłe kontuzje - jak nie łydka, to biodro, piszczele, ścięgno Achillesa, że już dalej nie będę wymieniać, bo to "stara śpiewka" u każdego biegacza. Próbował on odpowiedzieć sobie na odwieczne pytanie: "Jak powinno się biegać?". Pewien doktor do którego trafił "nasz" biegający niedźwiedź udzielił mu delikatnej odpowiedzi: "Bieganie dla nóg to ciężka praca" (po czym dał mu zastrzyk z kortyzonu), chcąc zapewne na dobre wyplenić z głowy bieganie swojemu pacjentowi. Christopher jednak na przekór mądrym radą lekarzy, fizjoterapeutów i innej wszelakiej maści specjalistów, nie zamierza rzucić biegania i tak o oto zaczyna się jego biegowa przygoda. Oczywiście niech nikt z was nie wyobraża sobie, że Christopher McDougall to jakiś ciężarny, otyły facet z oponkami - o nie. Pisał (piszę?)m.in dla magazynu "Men's Health", "Esquire", jeździ na snowboardzie, pokonywał rowerem górskim bezdroża Dakoty Północnej i co ciekawe, był też reporterem wojennym dla agencji Associated Press i spędził w Afryce wiele miesięcy - jak wspomina. Słowem, Chris to nietuzinkowy gość, ale bieganie było jego piętą Achillesową.
"Wydawało mi się, że jestem zwinny i szybki niczym gazela. Tymczasem koleś na ekranie przypominał monstrum Frankensteina, które próbuję tańczyć tango. (...); a moje buciory, rozmiar 46, kłapały tak ciężko, że brzmiało to, jak gdyby ktoś wystukiwał rytm na bębnie."
Kangoo Jumps - ponoć "najbardziej sprężyste" buty na świecie... |
Całe szczęście eksperyment ten zakończył się delikatnie mówiąc: fiaskiem (wyobrażacie sobie kogoś biegnącego w takim czymś, choćby bieg na 5km?). Teraz Ted biega już w zasadzie tylko boso, ewentualnie w butach FiveFingers firmy Vibram. Trzeba przyznać, że z tego Teda to pokręcony gość, aczkolwiek pokręcony raczej pozytywnie. Zresztą myślę, że Nicholas Romanov byłby całkiem usatysfakcjonowany jego techniką biegu, jak tak sobie patrzę na zdjęcia Bosonogiego Teda znalezione gdzieś w odmętach internetu.
Bosonogi Ted |
Na marginesie przyznam, że nie określiłabym siebie, jako fanki naturalnego biegania i bardziej przemawiają do mnie tabele Danielsa. Biegając wolę się trzymać z góry założonego planu i rzadko zdarza mi się takie bieganie, jak najdalej przed siebie, niczym Forrest Gump, a często właśnie o takiej "technice" mowa jest w "Urodzonych biegaczach". Nie mniej przecież Etiopczyk Abebe Bikila przebiegł boso maraton w 1960 roku podczas olimpiady w Rzymie wygrywając go i to z czasem 2:15! Poza tym bieganie "gdzie nas nogi poniosą" można w sumie określić oczyszczającym i nie mam nic przeciwko takim praktykom od czasu do czasu. Zresztą, pewnie kiedyś skuszę się na jakiś bieg ultra, ale wpierw muszę złamać 20 minut w biegu na 5km...
Tak więc, mimo pewnego sceptycyzmu co do naturalnego biegania, polecam tę książkę z ręką na sercu - wciąga niczym wir i naprawdę można się z niej wiele ciekawego dowiedzieć (w kwestii biegania i nie tylko). Jeśli nie słyszałeś/aś o mnichach-maratończykach z góry Hiei przeczytaj ją koniecznie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz