marca 15, 2015

2 tygodnie przed Półmaratonem Warszawskim pieprznął mnie (za przeproszeniem) samochód...


... na przejściu dla pieszych. Na zielonym świetle... Wypadek miał miejsce w piątek, gdy szłam na godzinę 18 na Drogę Krzyżową (ja rozumiem, gdybym jeszcze szła na jakiś melanż). Zawsze miałam w sobie coś z Hioba... Samochód wjechał na mnie z lewej strony (też miał zieloną strzałkę, ale przecież to ja miałam pierwszeństwo). Gość, który mnie potrącił wezwał kartkę (ja byłam w takim szoku, że upierałam się, że nic się nie stało i z tym krwotokiem z nosa oraz podartymi spodniami chciałam iść, jak planowałam do kościoła - to chyba taki mechanizm obronny, że człowiek tuż po wypadku nie dopuszcza do świadomości, że coś mogło mu się złego wydarzyć), potem przyjechała policja (dostał 500zł mandatu), odwieziono mnie do domu (bo odmówiłam pojechania do szpitala...) i dalej, cóż... Może i powinnam się cieszyć, bo tragicznie się to nie skończyło: ogłuszyło mnie na parę minut, plus krwotok z trochę obitego nosa, siniak na lewym paśmie biodrowym,  podarte spodnie na kolanie... I właśnie: to cholerne kolano. Żadna kosteczka nie pękła, ani nic w tym rodzaju, ale jest zbite i okryte nieskromnym siniakiem, co uniemożliwia mi obecnie bieganie i eliminuję z treningu. Przy chodzeniu jest w sumie okej, ale dzisiaj wybrałam się na sprawdzian, jak to wygląda podczas truchtu i po niespełna 10 minutach musiałam się zatrzymać. Kolano zaczęło mnie piec i odczuwalny był znaczny dyskomfort biegu - tak jakby ten siniak podrażniał mi chrząstkę w kolanie. Nie było sensu dalej tego ciągnąć...



 A przecież byłam teraz w bezpośrednim przygotowaniu startowym. Tak świetnie mi wszystko szło w ostatnich tygodniach. We wtorek zaliczyłam jeden z bardziej epickich biegów progowych na stadionie, tempo maratońskie w ubiegły weekend na totalnym luzie... W czwartek i piątek już zmęczenie trochę się skumulowało i lekkości brakowało, ale przecież o to chodzi w BPS... Miałam ten tydzień zakończyć z ponad setką na liczniku, następny również, a potem tapering przed półmaratonem, by forma w efekcie superkompensacji "wystrzeliła" na dzień zawodów. Wszystko tak pięknie zaplanowane i było 99% szans, że plan zostanie w pełni zrealizowany. A teraz nie wiem czego mogę się spodziewać po swoim organizmie. Nie wiem, czy w tym tygodniu uda mi się zrobić, jakiś (chociaż jeden...) mocniejszy trening na przetarcie przed półmaratonem - ba!'; nie wiem, czy będę mogła zrobić choćby 60 minut regeneracyjnego biegu... Nie chce dramatyzować co prawda, mam nadzieje, że w tym tygodniu się z tego wykaraskam (na szczęście mój organizm ma zdolność bardzo szybkiej regeneracji), ale nie będę ukrywać, że trochę szlag mnie trafia... Czemu to akurat teraz? Z drugiej strony pocieszam się, że lepiej teraz niż np. dwa dni przed Półmaratonem Warszawskim, albo o zgrozo, tuż przed Orlen Warsaw Marathon... Tyle miesięcy przygotowań diabli by wzięli... 

Postaram się zachować spokój na ile to możliwe (choć wracając dzisiaj ze swojego "treningu" trwającego 10min miałam chęć cisnąć głową w jakiś mur, albo co gorsza, stratować Bogu ducha winnego przechodnia na ulicy). Głosy z zewnątrz pocieszają mnie, że może na plus mi wyjdzie taka przymusowa "regeneracja"... Może tak. Zobaczymy... Trzymajcie kciuki, żeby tak właśnie się stało. "Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło" mawiają... 

Cholera jasna.... co za farsa.

"Pocałunek z asfaltem" jaki zaliczyła Chrissie na
2 tygodnie przed Ironmanem w Kona - 2011 rok

Z treningu biegowego, jak już wspomniałam, jestem teraz wyeliminowana, ale za to postaram się popracować nad treningiem mentalnym (ze zdwojoną siłą). Przeczytam sobie jeszcze raz historię triatlonistki Chrissie Wellington "Bez ograniczeń". Ta kobieta z żelaza na dwa tygodnie przed Iromanem w Kona (dla niewtajemniczonych, czym jest Ironman: zawodnicy mają do pokonania 3,8 km pływania w otwartym akwenie - ocean... - następnie 180 km rowerem, po czym ... do przebiegnięcia maraton, czyli 42,195 km najczęściej w totalnym słońcu przy temperaturze około 30 stopni w cieniu) miała "pocałunek z asfaltem" podczas treningu kolarskiego. Potłukła się naprawdę mocno, ale pomimo tego wypadku w niemal kluczowym czasie przed wyścigiem, wygrała te heroiczne zawody w iście heroicznym stylu... 

2 komentarze:

  1. Dobrze, że skończyło się tylko na stłuczeniu. Poprzedniej zimy dwa razy wywróciłem się podczas biegania. Na dodatek dwa razy na to samo kolano. Maść przeciwobrzękowa i zimne okłady z mrożonych "Warzyw na patelnie" (nie miałem termofora) pomogły po kilku dniach. Szybkiego powrotu do sprawności @Emilas.
    P.S. I uważaj na przejściach dla pieszych :) Jak powtarza mój wujek: na trzech przejeżdżających kierowców, jeden to stary ślepy dziadek, drugi to młody łysy wariat, a trzeci ma kupione prawo jazdy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że ten cud miał miejsce akurat 2 tygodnie przed Półmaratonem Warszawskim, ale fakt faktem - całe szczęście (w nieszczęściu), że skończyło się tylko na stłuczeniu. Kupiłam Altacet i wyczytałam w necie, że skuteczne są też okłady z kapusty, więc... siedzę teraz z kapustą owiniętą bandażem na kolanie ... :P Czego to się nie zrobi, by szybko wrócić do pełnej sprawności. Mam nadzieję, że na dniach będzie już w porządku.

    Mądrze Twój wujek prawi! ;)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Szanuj pasję , Blogger