czerwca 18, 2016

Do trzech razy sztuka...


Już jutro Półmaraton Radomskiego Czerwca '76. Rozważałam, czy pobiec tam trzeci raz z rzędu, czy może dla fanu wystartować dzisiaj w Nocnym Półmaratonie we Wrocławiu. Wygrała jednak chęć rozprawienia się w końcu z granicą 1:40 w półmaratonie na trasie którą już znam, a poza tym bieg w godzinach nocnych byłby dla mnie zbyt dużym ryzykiem - raz: prawie nigdy nie biegam nawet w godzinach wieczornych; dwa: jak już dziesiątki razy wspominałam: jestem zwolenniczką rannego biegania, więc start o godz. 10 rano jest dla mnie bardziej sprzyjający niż o 22.





W tym tygodniu postawiłam na regenerację. Poniedziałek był zupełnie wolny od treningu, we wtorek tylko lekkie 11 km,  w środę zrobiłam ostatni akcent, tj. bs/ 4x 1 mila w tempie progowym/ 4x200 / bs i trening uzupełniający. Przyznam, że lekkości biegu kompletnie nie miałam. Tego dnia był jakiś ogromny spadek ciśnienia, a poza tym mimo, że od sobotnich zawodów minęło już wtedy 3 dni, to czułam, że w nogach mam jeszcze tą dychę. W założeniu miałam nawet pobiec inny akcent, czyli 4x1 km w TP z 1' trucht, a potem jeszcze 2x1 km w tempie interwału, a na koniec 4x200, ale jak tylko wywlokłam się z łóżka na ten poranny trening, to mój mózg, jak i ciało dało mi do zrozumienia, że wejście dzisiaj na tempo poniżej 4:10/km to będzie za dużo... Nie wiem, może to była czysto psychologiczna bariera i swego rodzaju lenistwo (chociaż biegania o 6 rano przed pracą chyba lenistwem nazwać nie można?!), ale fakt faktem, że nawet ciężko mi się biegło w tempie 4:36/km.... Ale takie gorsze dni to normalna sprawa. Nie zawsze śmiga według wytycznych podanych w tabelkach Danielsa... W czwartek kolejne 11km luźnego biegu, piątek wolny (chociaż w pracy, tak się wymęczyłam tego dnia, że aż bolał mnie krzyż i zasnęłam o 22 jak dziecko nie mogąc nawet wytrwać do końca oglądania westernu "Dobry, zły i brzydki"! Ale to bardzo długi western... Taka to już regeneracja amatora... 
Dzisiaj już tylko rozruch: łącznie 8 km, w tym przebieżki 6x100m. 



Czy uda mi się jutro w końcu złamać te cholerne 1:40? Myślę, że w moim przypadku zrobiła się z tego, jakaś bariera mentalna. Według wszelkich kalkulatorów biegowych powinnam już nabiegać taki wynik co najmniej w ubiegłym roku. Ale kalkulatory kalkulatorami, a życie życiem. Pogoda jutro ma być średnio sprzyjająca dla takich zimnolubnych biegaczy, jak ja, ale na szczęście chociaż ma nie być takiego wściekłego wiatru i burzy, jak wczoraj (aż drzewa wyrywało). Fizycznie czuję się dużo lepiej niż w ubiegłym tygodniu na Ursynowskiej Dyszce - w końcu przeszedł mi ten okropny kaszel i katar! Psychicznie nastawiam się na wygraną ze swoimi słabościami i nawet specjalnie kupiłam sobie nową książkę, która wyszła w wydawnictwie Inne Spacer, pt. "Jak bardzo tego chcesz? Psychobiologiczny model zwyciężania" Matt'a Fitzegarld'a. Recenzję napiszę wkrótce, a jutro... Oby noga podawała, a głowa nadążała. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szanuj pasję , Blogger