stycznia 03, 2017

Biegowe podsumowanie roku 2016, czyli o wychodzeniu z tarczą, a nie na...

Pod względem biegania był to dla mnie bardzo trudny rok. Ale też wiele mnie nauczył. Prawie nic nie poszło mi tak, jak sobie tego życzyłam, nie nabiegałam żadnej nowej życiówki, roczny kilometraż wyszedł bardzo miernie (by nie rzec kiepawo!), wydałam mnóstwo pieniędzy na rehabilitację (zamiast na nowe buty i wpisowe na zawody), ale być może tak właśnie miało być. A nawet jeśli nie, to cieszę się, że mam to już za sobą i wyszłam z tego z tarczą, a nie na...


Może nie będę się rozpisywać, a postaram się przedstawić wszystko w formie liczb i krótkich objaśnień. 

Łącznie przebiegłam: 40.22 km (luty) + 185.27 (marzec) + 247.08 (kwiecień) + 259.12 (maj) + 281.16 (czerwiec) + 72.33 (lipiec) + 55.85 (październik) + 118.21 (listopad) + 196.62 (grudzień) = 1459.86 km


Być może zważając na fakt, że w lutym, marcu i kwietniu zaczynałam swoje bieganie od przysłowiowego "0" po złamaniu zmęczeniowym, które uniemożliwiło mi bieganie na około 2,5 miesiąca, a potem po całkiem pozytywnie nastrajającym mnie pod względem biegowym czerwcu dopadło mnie okropne zapalanie rozcięgna podeszwowego, gdzie znowu zmuszona byłam do jeszcze dłuższej przerwy, to można się nawet pokusić o stwierdzenie, że te 1459.86 km nie są takim najgorszym wynikiem... Ale na pewno nie są wynikiem mnie satysfakcjonującym. Wiem, że gdyby nie te kontuzje, to spokojnie nabiegałabym 2500 - 3000 km, ale... takie gdybanie teraz nie ma sensu. Większość ubiegłorocznych kilometrów, to było czyste budowanie bazy (rozbiegania + przebieżki). Jedynie w maju i czerwcu wykonywałam bardziej obciążający i specjalistyczny trening, co skończyło się, tak jak się skończyło...  

Wystartowałam w: Biegu Oshee (10 km), 10. Biegu Ursynowa, gdzie udało mi się stanąć na pudle, IV. Półmaratonie Radomskiego Czerwca, gdzie pokonał mnie niemiłosierny skwar. I to byłoby chyba tyle ze startów. Kurczę, strasznie mało! 

Sukcesy... 
1. Pomimo wielu kryzysów nie załamałam się psychicznie, nie rzuciłam biegania w cholerę i pokonałam dwie dość poważne biegowe kontuzje! Uwierzcie, maraton to przy tym przyjemność (no dobrze, może to nie tak do końca prawda)... 
2. W maju i czerwcu zrobiłam naprawdę niezłą formę i w dość szybkim czasie doszłam do formy poniżej 45min na dychę, co zaowocowało pudłem na Biegu Ursynowa. To było naprawdę mega pozytywne wzmocnienie - dla takich chwil, jak wtedy właśnie warto biegać. :) 
3. Po wyleczeniu zapalenia rozcięgna podeszwowego wróciłam do systematycznych treningów metodą marszotruchtów, czyli zrozumiałam, że naprawdę czasem warto zrobić parę dużych kroków wstecz i "zniżyć" się o parę levelów niżej, aby potem rzeczywiście móc posunąć się na przód w dobrym kierunku. 
4. Jestem już na ukończeniu budowania bazy (3 miesiące) po kontuzji, 15 stycznia pierwszy test formy (Bieg Chomiczówki) i mam nadzieję, że lada moment ruszę z przygotowaniami do Półmaratonu Warszawskiego.

:)
Podsumowując: to nie był łatwy biegowo rok, mimo faktu, że wiele w nim nie przebiegłam. Czułam się, jakbym w pewnym sensie walczyła z wiatrakami, a w to, że przydarzyła mi się ta druga kontuzja w czerwcu, to aż sama nie mogłam uwierzyć... Ale ten kto naprawdę stracił głowę dla biegania, ten wie, że nawet w przypadku takich kłód pod nogami, wcale nie jest łatwo je z własnej woli porzucić - o ile to w ogóle możliwe. :) Ten będzie lepszy! :)


2 komentarze:

  1. Walczyć trzeba. Pierwsze pół roku miałem wyśmienite potem nie poszło tak jak planowałem. Jeżeli chce aby los zrobił ci psikusa to zaplanuj sobie przyszłość i coś w tym jest. Jest Nowy Rok i nowe wyzwania przed Tobą. Wytrwałości.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasem tak to już bywa, że im bardziej człowiek się stara w jakiejś sferze i ściśle sobie planuję, to tym bardziej los lubi płatać (delikatnie mówiąc) figle... Ale grunt to się nie poddawać i wierzyć w realizację swoich celów. Dzięki!

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Szanuj pasję , Blogger